poniedziałek, 16 listopada 2020

 


Rozdział 13. Szlaban

 

Ginny myślała, że oprócz szlabanu z Zabinim, zasłabnięcia na meczu i groźnego upadku Harry’ego, przynajmniej w tym tygodniu nie może wydarzyć się już nic gorszego. Los miał jednak odmiennie zdanie – a przekonała się o tym, gdy w poniedziałek skończyła ostatnie zajęcia i wychodziła z klasy.

Może gdyby nie spieszyła się tak na ten przeklęty szlaban, zwracałaby większą uwagę na swoje otoczenie i nie wpadłaby wprost na osobę idącą z naprzeciwka, uderzając w nią z impetem. Stanowczo zbyt często jej się to przytrafiało.

– Jeśli to znów ty… – zaczęła groźnie, schylając się po swoją torbę, która wypadła jej z rąk – to chętnie opowiem ci, gdzie możesz sobie wsadzić swoje ciekawskie pytania…

Czując naglącą presję czasu, poprawiła gorączkowo włosy i spojrzała w górę, spodziewając się ujrzeć znienawidzonego Ślizgona, który zazwyczaj znajdował ją w takich właśnie sytuacjach.

I zamarła, rumieniąc się wściekle, kiedy napotkała spojrzenie zielonych, zdezorientowanych oczu wpatrujących się w nią zza okrągłych okularów.

– Och! – wykrzyknęła, omal nie upuszczając ponownie torby. – Harry!

Nie była w stanie określić poziomu wstydu jaki czuła. Była całkiem pewna, że wybił on ponad skalę.

– J–ja… to… myślałam, że to ktoś inny – wyjąkała, odwracając wzrok. – Yyy, jak się czujesz? – spytała niezręcznie, przygryzając wargę.

Harry wzruszył ramionami i przestąpił z nogi na nogę.

– Pomijając, że przegraliśmy mecz, raczej w porządku – odparł.

Ginny pokiwała gorliwie głową, czując się wyjątkowo głupio.

– Super. Cieszę się – powiedziała, patrząc na niego i mając wrażenie, że jej głowa zaraz wybuchnie od rzeczy, które chciałaby mu powiedzieć, ale nie mogła, ponieważ przeraziłaby go w sposób, jaki nie potrafiłby zrobić tego nawet dementor. – To znaczy… cieszę się, że czujesz się dobrze. Nie, że przegraliśmy mecz… Co nie jest twoją winą! W ż–żadnym wypadku... Ważne, że nic ci się nie stało…

W tamtej chwili miała wielką ochotę stracić możliwość mówienia.

– Tak… – przytaknął Harry, wyglądający jakby żałował, że się na nią natknął. – Dzięki za…eee… kartkę…

Jeżeli myślała, że już nie może się bardziej zarumienić, to bardzo się pomyliła. Czuła, że jej policzki zaraz strawi ogień.

– N–nie ma za co – przełknęła ślinę, przypominając sobie kartkę, którą mu zaniosła, kiedy leżał w Skrzydle Szpitalnym. Kiedy się ją otwierało, śpiewała przeraźliwie życzenia powrotu do zdrowia. Za nic w świecie nie potrafiła zmienić tego śpiewu na przyjemniejszy dla ucha, ale miała nadzieję, że Harry doceni ten gest. Teraz miała ochotę kopnąć Ginny z przeszłości mocno w tyłek i postarać się bardziej albo w ogóle mu jej nie zanosić.

Harry chyba podzielał jej zdanie, bo skrzywił się nieco i uśmiechnął przepraszająco.

– Słuchaj Ginny, muszę już…

– Jasne! – wykrzyknęła nieco za głośno i pomachała mu dłonią na pożegnanie, jednocześnie robiąc już parę kroków. – Ja właściwie też mam… pa!

I ruszyła biegiem, nie czekając na jego odpowiedź. Z zawrotną prędkością pokonywała korytarze, nie zatrzymując się, dopóki nie miała pewności, że ponownie się na niego nie natknie. Gdy była już tego absolutnie pewna, przystanęła i jęcząc przeciągle nad tą niezręczną rozmową, oparła z głośnym stukiem czoło o ścianę.

Dlaczego, dlaczego, musiało jej tak przy nim odbijać?

– Tak strasznie przeżywasz wizję szlabanu ze mną, czy po prostu rozczulasz się nad swoim żałosnym życiem?

Przymknęła oczy, jęcząc ponownie. Teraz, pojawiał się teraz?

– Nie mam ochoty na twoje gierki, Zabini.

Poczuła, że staje obok niej.

– Nie mam nawet ochoty się odwracać i na ciebie patrzeć.

– Jeżeli chcesz się spóźnić na szlaban, to twoja sprawa.

Jęknęła po raz trzeci i powoli otworzyła oczy. Zabini wpatrywał się w nią z niewzruszonym wyrazem twarzy.

Spojrzała na niego z bólem, gdy przypomniała sobie, że czekają ich dwie godziny w swojej obecności. Blaise uniósł ostrzegawczo palec.

– Jeśli jękniesz jeszcze raz, to nie ręczę za siebie.

– Będę jęczeć ile mi się podoba – odparła.

Zabini uniósł brwi i spojrzał na nią ze zdegustowaniem. Jego wysokie kości policzkowe oraz mocno zaciśnięte usta oddawały idealny obraz wyższości, którą emanowali arystokraci. Nienawidziła, że poprzez jedno spojrzenie potrafił sprawić, że czuła się kimś gorszym.

Rozchylił nozdrza i wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nagle usłyszeli pospieszne kroki i pomrukiwania Filcha.

– Lepiej jak zjawimy się przed nim – warknął i Ginny niechętnie pokiwała głową.

 

*

 

Zdążyli dotrzeć tuż przed Filchem. Przykuśtykał dosłownie kilka sekund później i na samym wstępie obdarzył ich paskudnym spojrzeniem. Jego wierna towarzyszka pani Norris otarła się o jego nogę, miaucząc przeraźliwie.

– Wstrętne bachory! Zachciało się łamać regulamin, co? Myślicie, że wszystko wam wolno i możecie przy najlepszej okazji machać sobie kijem i tłuc się po karkach? Już ja wam pokażę co znaczy prawdziwa kara…

Ginny wzniosła oczy ku niebu.

– Czy profesor Lupin mówił, w jaki sposób mamy wykonywać naszą… eee… karę?

Filch wyglądał, jakby miał ochotę udusić ją gołymi rękami.

– Cicho, dziewucho! Profesor Lupin przekazał mi wszystko, co miał przekazać! Myślisz, że po raz pierwszy dane mi jest wybijać wam te głupoty z głowy? Mam ci opowiedzieć o łańcuchach, które to się kiedyś używało? Stare, dobre czasy…

Mężczyzna zaczął mruczeć do siebie z aprobatą i podszedł do małych, obskurnych drzwi. Po chwili wyłonił się z dwoma wiadrami wypełnionymi wodą i strasznie brudnymi, poszarpanymi szmatami.

– No co tak stoicie! Chodźcie za mną!

Z ogromną niechęcią podążyli jego śladem, wchodząc do zakurzonej, nieznośnie wielkiej sali. Jej koniec niknął w mroku, a od podłogi po sam sufit stały oszklone gabloty wypełnione setkami pucharów oraz gobelinów. Filch podszedł do najbliższej pochodni i zaczął odpalać kolejne, jedna po drugiej. Wkrótce ukazał im się ogrom ich pracy – pomieszczenie zdawało się nie mieć końca, a przy gablotach widniały wyblakłe tabliczki z numerami.

– Każdy będzie odpowiedzialny za jedną alejkę – oznajmił woźny, rozdzielając im mugolskie środki czystości i wiadra. – Każda alejka ma dziesięć gablot. Jak skończycie sprzątać jedną, idziecie do drugiej. Tym będziecie się zajmować przez następne dwa tygodnie. Wszystko ma lśnić. I żadnej magii! Oddajcie różdżki!

Blaise prychnął głośno.

– To chyba jakiś żart! Jak mamy wyczyścić cokolwiek tym czymś! – Wskazał na poniszczone szmatki. – Bardziej prawdopodobne, że pobrudzimy to jeszcze bardziej.

– Na moje możecie nawet napluć i wytrzeć to własnym tyłkiem – fuknął Filch, omal nie opluwając go śliną. – Trzeba było o tym pomyśleć, zanim złamało się regulamin!

I odszedł, warcząc pod nosem, zostawiając ich w częściowo oświetlonej alejce. Dookoła dało się czuć zapach wilgoci i stęchlizny, a ogromne pajęczyny zwisały nad nimi niczym złowrogie firanki.

Ginny gwałtownie chwyciła swoje wiadro i przybory, których miała użyć do czyszczenia i podążyła bez słowa do alejki obok. Blaise westchnął z rezygnacją i podszedł do najbliższej gabloty.

Wpatrzył się tępo w zakurzony napis, który głosił: Nagrody za zasługi dla szkoły. W środku znalazł puchary przeróżnych wielkości, odznaki i gobeliny, wyglądające w miarę czysto. Spojrzał ponownie na swoją szmatkę i stwierdził, że nigdy w życiu niczego nie sprzątał. A już na pewno nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek przyjdzie mu to robić przy użyciu szmat i wody, jak jakiś skrzat domowy. Pochylił się, zamierzając chwycić mokry materiał, po czym czując okropny smród, jaki się z niego unosił, gwałtownie się cofnął. Wzdrygnął się i ostatecznie stwierdził, że nigdy w życiu nie dotknie tego czegoś. W tym pomieszczeniu musiało się znajdować coś czystszego.

Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu innego materiału, który mógłby użyć zamiast okropnej, cuchnącej szmatki. Nieopodal znajdowały się długie, ciemne zasłony. Może gdyby urwał z nich tylko kawałek, nikt by się nie zorientował…

– Zabini, co ty wyprawiasz? – zapytała Ginny, zmierzając w jego stronę. Jej ręce były całkowicie suche, co znaczyło, że również nie wzięła się za swoją pracę. – Oooch, zapomniałam. Najjaśniejszy arystokrata nigdy nie zniżył się do takiego poziomu, by cokolwiek sprzątać, zgadza się?

Blaise odwrócił się w jej stronę i uniósł znacząco brwi.

– Wytykanie braku umiejętności w obsłudze tego śmierdzącego czegoś uznam za komplement, dziękuję – odparł chłodno, mierząc ją od stóp do głów. – Ty zapewne masz ją rozwiniętą w maksymalnym stopniu, zakładając, że twoja matka musi zastąpić kimś obowiązki wykonywane przez skrzata domowego, którego nie posiadacie…

Ginny zacisnęła pięści i w dwóch krokach znalazła się tuż przed nim, mierząc w niego palcem.

– Uważaj sobie, Zabini – warknęła. – To, że ktoś nie posiada skrzata domowego, wcale nie oznacza, że jest gorszy. To niemożność poradzenia sobie bez magii jest godna pożałowania.

– Myślisz, że to uratuje mi kiedyś życie? I skąd możesz wiedzieć, że nie potrafię niczego bez magii? A co ty potrafisz, oprócz wspomnianego sprzątania? Bo jakoś nie widzę, być ubrudziła ręce – wskazał na jej czyste i niewątpliwe suche dłonie.

Ginny prychnęła.

– Jakbym musiała się przed tobą tłumaczyć.

Po czym podeszła do zasłony i szarpnęła gwałtownie, rozrywając materiał. Mijając go, otarła się o jego ramię.

– Tylko użyj wewnętrznej strony, porada eksperta.

Blaise zacisnął mocno usta, ciskając w jej plecy gromy.

 

Godzinę później, po wyjątkowo nieowocnym szorowaniu któregoś razu tego samego gobelinu, wydał z siebie zirytowany odgłos.

– To wszystko przez ciebie, Weasley!

– Słyszałeś coś o tym, że praca idzie szybciej w ciszy? – dobiegło go z oddali.

– A słyszałaś coś o tym, by nie podpalać drzewa i nie rzucać się na innego ucznia, czym uniknęlibyśmy tej przykrej sytuacji?

– Trudno się nie rzucić na kogoś, kto ma taką twarz jak ty!

Blaise prychnął i podniósł się z podłogi.

– Czyli mam się spodziewać, że rzucisz się na mnie w najmniej spodziewanych momentach, Weasley? Przez moją twarz?

Przez dłuższą chwilę odpowiedziała mu cisza, przez co uznał, że dziewczynę zatkało. Zaciekawiony, zaczął powoli kierować się w jej stronę. Nie minęła sekunda, kiedy nagle zastąpiła mu drogę z rozwścieczonym wyrazem twarzy.

– W momentach, w których mnie wkurzasz? Jak najbardziej – odparła, zakładając ręce na piersi. Na jej policzkach zakwitły różowe rumieńce. – Po prostu przestań to robić.

Blaise udał, że się zastanawia.

– Zakładając, że mówisz prawdę… kiedy właściwie cię nie denerwuję?

– Wystarczy, że na ciebie spojrzę. Radzę więc usuwać mi się z drogi.

– Jak sobie to wyobrażasz podczas wspólnego dwutygodniowego szlabanu?

– Ach! – żachnęła się. – Zejdź mi po prostu z oczu.

– Czemu ja mam schodzić ci z oczu? To ty przyszłaś do mnie – zauważył Blaise, a kąciki jego ust drgnęły. Ginny wyglądała jakby miała zaraz wybuchnąć.

– Ach,  i oto mamy ten sławny, weasleyowski temperament! – Blaise klasnął w dłonie, rozkładając ręce, jakby prezentował niebywały okaz w zoo. – Objawia się w obecności wrogów, przede wszystkim okrutnych Ślizgonów!

– Przestań mówić o mnie, jakbym była wariatką! ­– krzyknęła. – Podpaliłam drzewo, jasne. Lecz rzuciłam się na ciebie, bo zobaczyłeś mnie w chwili, kiedy byłam kompletnie bezbronna! – wyrzuciła z siebie, zaciskając mocno pięści. – Zawsze zdajesz się napotykać mnie w takich chwilach i nie mogę tego znieść!

Spojrzała na niego, oddychając ciężko. Na jej twarzy przez moment widniał wyraz niedowierzania, jakby nie mogła uwierzyć, w to, co właśnie powiedziała. Po chwili w jej oczach zabłysnęła panika i już zamierzała odejść, kiedy Blaise wydał z siebie pogardliwe prychnięcie.

Ty czujesz się bezbronna wobec mnie? Chyba sobie żartujesz – odparł pełnym goryczy głosem, patrząc na nią ze złością.

Ginny spojrzała na niego, mrużąc oczy.

– Słucham?

– Jeżeli ty się czujesz bezbronna, to wytłumacz mi jak ja mam się czuć? Znasz moją największą tajemnicę! I widząc jaka jesteś porywcza… – zrobił znaczącą pauzę – to tylko kwestia czasu, kiedy wyrzucisz ją z siebie niczym zaklęcie, które bez zastanowienia rzuciłaś na mnie!

Ginny roześmiała się ponuro.

– I to dlatego tak rozpaczliwie chcesz poznać moje najmroczniejsze sekrety? Żeby mieć nade mnie przewagę?

Blaise zrobił krok do przodu, po czym zawahał się.

– To… nie chodzi tylko o to.

Ginny pokręciła głową, patrząc na niego, jakby nie wierzyła w ani jedno słowo, jakie pada z jego ust.

– Niby o co może jeszcze chodzić? Czy ty czegoś ode mnie chcesz, Zabini?

– Mówiłem ci, o co mi chodzi. Chcę wiedzieć, z czym miałem do czynienia. Czego byłem w posiadaniu przez tę jedną noc.

– Ty… nic nie rozumiesz! – krzyknęła dziewczyna, a jej głos drżał. – Ty z niczym nie miałeś do czynienia! Tylko ja miałam z tym do czynienia, dziękuję bardzo, i ten rozdział już zamknęłam. Nie będę o tym dyskutować z nikim, a tym bardziej z tobą!

– Ten dziennik… to właśnie przez niego Czarny Pan przejął władzę nad potworem z Komnaty Tajemnic? Nad tobą?

– Nie! – wyciągnęła w jego kierunku ostrzegawczo palec. – Nie waż się o tym rozmawiać! To nie jest twoja sprawa!

Posłał jej intensywne spojrzenie, nic nie robiąc sobie z jej ostrzeżeń.

– J–ja… czułem to. To… przyciąganie z niego. Przez pierwszy moment nie wiedziałem co to, do momentu, gdy…

– Nie wiem o czym mówisz – odparła głosem zimnym jak lód.

Blaise westchnął z irytacją. Nie tak miała wyglądać ta rozmowa. Zupełnie nie tak. Nagle znienawidził z całego serca sytuację, w której się znalazł. On, stojący przed rozwścieczoną Weasley, próbujący prosić ją o... o co właściwie on chciał ją prosić? I dlaczego? Dlaczego miał zniżać się do jej poziomu? Do czego właściwie jej potrzebował? Wszystkie jego wcześniejsze motywy i argumenty wyparowały z jego umysłu jakby za dotknięciem różdżki.

– Wiesz co Weasley, czasem mogłabyś wysłuchiwać, co ludzie do ciebie mówią, może wtedy nie znajdowałabyś się w takich sytuacjach – wypalił, wiedząc, że tym samym przekreśla wszelkie nadzieje na to, by powiedziała mu cokolwiek.

Zauważył to w morderczym spojrzeniu, jakie mu posłała.

– Skąd pomysł, żebym miała ochotę wysłuchiwać ciebie? Nie potrzebuję twojej litości a tym bardziej twojego zrozumienia. Od godnego pożałowania Ślizgona, który za koniec świata uważa fakt, że nie urodził się w czystokrwistej rodzinie. I tak wiesz o mnie więcej, niż bym chciała – warknęła. – I planuję, by tak zostało.

Blaise prychnął z niedowierzaniem i przeczesał sobie nerwowym gestem włosy.

– Co ja sobie myślałem? – powiedział bardziej do siebie niż do niej. – Przeprowadzić normalną rozmowę z tobą? Z tobą?

– To nazywasz normalną rozmową?! Naskakiwanie na mnie i oczekiwanie, że wyjawię tobie coś, o czym nie powiedziałam nawet najbliższym osobom? Musisz mieć naprawdę wysokie mniemanie o sobie, Zabini – posłała mu pełne pogardy spojrzenie i odeszła, zarzucając swoimi długimi, rudymi włosami, tak że uderzyły go w twarz. Zdołał tylko wychwycić ich delikatny, kwiecisty zapach. Przyrzekł sobie, że od tamtej chwili zdepcze każdy kwiat, jaki stanie mu na drodze.

 

*

 

Następne dwa tygodnie szlabanu mijały im w ciszy. Ku ogromnej uldze Ginny, Zabini już nie odezwał się do niej ani razu, ograniczali się więc do posyłania w swoim kierunku pogardliwych spojrzeń. Nie sprawiało to jednak, by szlaban stawał się przez to znośniejszy. Codziennie wieczorem wracała do wieży kompletnie wykończona, nie mając siły ani chęci na cokolwiek. Niestety za każdym razem czekał na nią stos nieodrobionych zadań domowych, którymi musiała się zająć.

Poranki wcale nie wyglądały lepiej. Zazwyczaj niewyspana, zwlekała się do wielkiej sali, by w pośpiechu zjeść śniadanie i zdążyć na pierwsze zajęcia. Taką właśnie skwaszoną i w kiepskim humorze zastała ją Luna, kiedy na powitanie obdarzyła ją wielkim, optymistycznym uśmiechem.

– Masz niezwykle chaotyczną aurę. Wiele w niej negatywnych emocji – powiedziała, przysiadając się do niej i wbijając w nią spojrzenie swoich wielkich, nieco wyłupiastych oczu.

Ginny prychnęła. A czy kiedykolwiek otaczała ją pozytywna aura, chciała zapytać.

– Naprawdę? – spytała zamiast tego, siląc się na normalny ton głosu.

– Czy ma to związek z pewnym chłopcem?

– S–słucham? – zdziwiła się Ginny, unosząc brwi. Bicie jej serca przyspieszyło. Skąd ona mogła wiedzieć o…

– Dość często spogląda na ciebie ten czarnoskóry Ślizgon. Czy to twój przyjaciel?

– Nie – odrzekła natychmiast. – Zdecydowanie nie. Słuchaj Luna, nie jesteśmy przyjaciółmi i wolałabym, żebyś nigdy nikomu nawet nie insynuowała podobnej rzeczy. On… Miałam z nim małe spięcie i tyle – warknęła, wbijając z taką siłą widelec w pomidora, że rozprysł się na małe kawałki. Jęknęła, kiedy zobaczyła, że zostawiły czerwone plamy na jej białej koszuli.

Luna wytrzeszczyła na nią oczy.

– To dlatego, że jest ze Slytherinu? Uważam, że tam nie wszyscy są źli…

– To dlatego, że jest dupkiem! – wykrzyknęła, patrząc na nią desperacko. – I przestań o nim mówić, ledwo go znam!

– Nie wydajesz się…

– Jest okropny, jasne? Wyzywa mnie i szantażuje – powiedziała, modląc się, by Luna w końcu odpuściła sobie ten temat. – W niczym nie różni się od tej całej bandy obślizgłych węży.

Poczuła nagle dziwny ucisk w żołądku. Mówienie w ten sposób o Zabinim wydało jej się nagle zadziwiająco okrutne i źle się z tym poczuła. Jakim prawem?

– Och, to smutne – stwierdziła Luna, przyglądając się stołu Ślizgonów. – Myślałam, że jest miły.

Ginny roześmiała się nieco histerycznie.

– Jeśli kiedykolwiek powie jakieś miłe słowo w moim kierunku, wskoczę nago do jeziora w pełnię księżyca.

– Och, to dopiero byłoby oczyszczające uczucie – zastanowiła się Luna, przechylając głowę w zamyśleniu. – Tylko uważaj na wielką kałamarnicę. Potrafi być bardzo wścibska.

Ginny przewróciła oczami i westchnęła.

– Uwierz mi Luno, to przenigdy się nie wydarzy.

Luna posłała jej delikatny uśmiech.

– Skoro tak mówisz. Nikt jednak nie zna przyszłości. A ja myślę, że ten chłopak ma w oczach pewnego rodzaju tęsknotę, gdy patrzy na ciebie. Może potrzebuje przyjaciela?

– Tęsknotę…! – Ginny prawie wywróciła swój talerz, który zachybotał się niebezpiecznie na krawędzi stołu. – Chyba za moją pięścią na swojej twarzy!

– Jak na kogoś kogo ledwie znasz, wiążą cię z nim silne emocje – zauważyła Luna.

Ginny posłała jej miażdżące spojrzenie.

– Muszę już iść. I zapewniam cię, równie silne emocje wiążę z tymi o to plamami na rękawach – powiedziała, wskazując na swoje ubrudzone rękawy. – Są po prostu niemile widziane i chciałabym się ich pozbyć z mojego otoczenia.

 

Ostatni dzień szlabanu nadszedł szybciej, niż się tego spodziewała. Mimo to, miała wrażenie, że ten moment nigdy nie nastąpi. Z wielką więc ulgą, a nawet lekkim zadowoleniem przekroczyła próg Izby Pamięci, snując plany na najbliższe dni odnośnie tego, jak wykorzysta odzyskany wolny czas. Co do jednego była pewna –  spędzi go bardzo daleko od Zabiniego.

Ślizgon również wyglądał, jakby nie mógł się doczekać końca szlabanu. Gdy tylko Filch zostawił ich samych, skinął jej sztywno głową i pognał do swojej, wyznaczonej alejki. Ginny sama nie zamierzała zwlekać – nie dopuszczała do siebie myśli, że może spędzić tutaj ani chwilę dłużej, niż to konieczne.

Podczas ich dwóch tygodni w tym miejscu, miała wrażenie, że zna to pomieszczenie na wylot. Było ogromne, jednak przez dwie godziny codziennie zdołali odświeżyć tyle gablot, ile było tylko możliwe, co Ginny uznała za nieprawdopodobny sukces. Wiedziała, że to nie była tylko jej zasługa, co prowadziło ją do pewnych niekomfortowych wniosków. Kiedy Zabini się za coś zabierał, wykonywał to starannie i uczył się bardzo szybko nowych rzeczy. Pomimo swojej pogardy do mugolskich sposobów sprzątania, od momentu ich kłótni nie słyszała ani razu, by narzekał. Na początku była temu wdzięczna, ponieważ nie chciała w ogóle przyznawać się do jego obecności. Lecz po czasie zaczęło ją to irytować – pomimo że nigdy wcześniej tego nie robił, podczas gdy mama Ginny rzeczywiście wyznaczała jej takie obowiązki – wydawał się robić to… lepiej od niej. Tego Ginny nie mogła znieść. Obudził się w niej duch rywalizacji i od tamtego momentu, w niewypowiedzianej umowie, ścigali się ze sobą, kto posprząta więcej alejek. Czasem nawet wytykali sobie błędy, chrząkając z pogardą, gdy coś było niedoczyszczone przez drugą osobę. Ginny nie sądziła, by to było bardzo honorowe, lecz niekiedy przechadzała się alejkami Zabiniego i przecierała je specjalnie brudną szmatką, byle tylko się na nim odegrać.

Weszła do pierwszej alejki, od której zaczynali podczas pierwszego dnia szlabanu. Cichutko, na palcach, podeszła do najbliższej gabloty i wyciągnęła ścierkę, zamierzając przetrzeć nim jeden z gobelinów. Czując, jak głośno bije jej serce, pomazała jedno z pierwszych trofeów, powodując, że pojawiły się na nim brzydkie, brudne plamy. Obok gobelinu znajdowała się wielka, błyszcząca odznaka, która wyglądała jakby ktoś ją polerował niezliczoną ilość razy. Z wierzchu jednak pokrywał ją kurz, co oznaczało, że Zabini na pewno nie miał jej w ręce. Ginny przybliżyła się do odznaki i gdy tylko odczytała złote, błyszczące litery, poczuła jak oblewa ją zimny pot, a jej ścierka spada z głośnym plaskiem na posadzkę.

 

Nagroda za Zasługi dla Szkoły

Tom Marvolo Riddle

Czerwiec, 1942

 

Nie miała pojęcia, ile czasu wpatrywała się w wyryte imię i nazwisko swojego najbliższego przyjaciela a zarazem wroga. Przez pierwsze parę chwil czuła się kompletnie zamurowana. Zupełnie jakby cały wszechświat chciał sprawić, by nigdy, przenigdy nie opuścił jej jego duch. Podążał za nią gdziekolwiek się udała. Nawet w takich momentach, gdy już miała wrażenie, że zaczyna żyć własnym życiem – znów pojawiał się on, w sam czas, by dać jej do zrozumienia, że o nim nie da rady zapomnieć. Nie pozwoli na to, by kiedykolwiek o nim zapomniała.

Wiedziała, że to było bardzo w jego stylu.

Westchnęła z rezygnacją i dotknęła delikatnie odznaki dłonią, czując bijące z niej przeraźliwe zimno. Wyobraziła sobie, że pięćdziesiąt lat temu nosił ją na piersi Tom – prawdziwy, z krwi i kości – i ta myśl spowodowała, że jej policzki zapłonęły i cofnęła szybko rękę, przyciskając ją do piersi. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to rzeczywiście kiedyś należało do niego, co powinno ją zaalarmować. Nie czuła jednak znajomego przyciągania, tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy chwyciła do ręki jego dziennik. Ten przedmiot był tylko i wyłącznie odznaką, a ona poczuła dziwne ukłucie w sercu. Oraz palące poczucie winy, że przez ułamek sekundy chciała, by było inaczej.

– Riddle… Gdzieś już to widziałem…

Ginny odwróciła się nagle, z przerażeniem dostrzegając Zabiniego, zaledwie kilka centymetrów od swojej twarzy. Marszczył delikatnie brwi, próbując przeczytać napis. Nagle rozszerzył szeroko oczy, w których pojawił się złowrogi błysk.

– To do niego należał dziennik, prawda? Riddle jest Czarnym Panem?

Ginny gwałtownie pokręciła głową.

– Zabini…

Przyjrzał jej się zirytowany, ze złością rozchylając nozdrza.

– Naprawdę nie chcesz dowiedzieć się o nim niczego więcej? Czym był, co sprawiło, że cię opętał, jak temu zapobiec w przyszłości?

Ginny zacisnęła mocno wargi.

– Wiem kim z pewnością nie był i nie muszę niczemu zapobiegać, bo go już nie ma – podkreśliła stanowczo, wpatrując się w niego gniewnie.

Blaise obdarzył ją poważnym spojrzeniem swoich migdałowych, zielonych oczu.

– Wciąż to powtarzasz, ale czy chociaż na chwilę w to uwierzyłaś?

Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie, nie ustępując jedno drugiemu. Ginny przygryzła wargę, zamyślając się. Jego już nie było. Nie było. Dlaczego czuła więc, jakby okłamywała samą siebie? Dlaczego w chwili, gdy Harry przebił go kłem bazyliszka, momentalnie nie opuścił jej na zawsze?

– Ja na twoim miejscu chciałbym wiedzieć takie rzeczy – szepnął Zabini, patrząc na nią intensywnie. – Na pewno by mi to… pomogło. Jeżeli dojrzejesz do tej decyzji, znajdź mnie.

Po czym odszedł, a ona po raz pierwszy od dłuższego czasu nie miała ochoty rzucać mu żadnej zgryźliwej odpowiedzi.


OBSERWATORZY