Rozdział
13. Szlaban
Ginny myślała, że oprócz szlabanu z Zabinim,
zasłabnięcia na meczu i groźnego upadku Harry’ego, przynajmniej w tym tygodniu
nie może wydarzyć się już nic gorszego. Los miał jednak odmiennie zdanie – a
przekonała się o tym, gdy w poniedziałek skończyła ostatnie zajęcia i
wychodziła z klasy.
Może gdyby nie spieszyła się tak na ten przeklęty
szlaban, zwracałaby większą uwagę na swoje otoczenie i nie wpadłaby wprost na osobę
idącą z naprzeciwka, uderzając w nią z impetem. Stanowczo zbyt często jej się
to przytrafiało.
– Jeśli to znów ty… – zaczęła groźnie,
schylając się po swoją torbę, która wypadła jej z rąk – to chętnie opowiem ci,
gdzie możesz sobie wsadzić swoje ciekawskie pytania…
Czując naglącą presję czasu, poprawiła gorączkowo
włosy i spojrzała w górę, spodziewając się ujrzeć znienawidzonego Ślizgona,
który zazwyczaj znajdował ją w takich właśnie sytuacjach.
I zamarła, rumieniąc się wściekle, kiedy napotkała
spojrzenie zielonych, zdezorientowanych oczu wpatrujących się w nią zza
okrągłych okularów.
– Och! – wykrzyknęła, omal nie upuszczając
ponownie torby. – Harry!
Nie była w stanie określić poziomu wstydu jaki
czuła. Była całkiem pewna, że wybił on ponad skalę.
– J–ja… to… myślałam, że to ktoś inny –
wyjąkała, odwracając wzrok. – Yyy, jak się czujesz? – spytała niezręcznie,
przygryzając wargę.
Harry wzruszył ramionami i przestąpił z nogi na
nogę.
– Pomijając, że przegraliśmy mecz, raczej w
porządku – odparł.
Ginny pokiwała gorliwie głową, czując się
wyjątkowo głupio.
– Super. Cieszę się – powiedziała, patrząc na
niego i mając wrażenie, że jej głowa zaraz wybuchnie od rzeczy, które chciałaby
mu powiedzieć, ale nie mogła, ponieważ przeraziłaby go w sposób, jaki nie
potrafiłby zrobić tego nawet dementor. – To znaczy… cieszę się, że czujesz się
dobrze. Nie, że przegraliśmy mecz… Co nie jest twoją winą! W ż–żadnym
wypadku... Ważne, że nic ci się nie stało…
W tamtej chwili miała wielką ochotę stracić
możliwość mówienia.
– Tak… – przytaknął Harry, wyglądający jakby
żałował, że się na nią natknął. – Dzięki za…eee… kartkę…
Jeżeli myślała, że już nie może się bardziej
zarumienić, to bardzo się pomyliła. Czuła, że jej policzki zaraz strawi ogień.
– N–nie ma za co – przełknęła ślinę,
przypominając sobie kartkę, którą mu zaniosła, kiedy leżał w Skrzydle
Szpitalnym. Kiedy się ją otwierało, śpiewała przeraźliwie życzenia powrotu do
zdrowia. Za nic w świecie nie potrafiła zmienić tego śpiewu na przyjemniejszy
dla ucha, ale miała nadzieję, że Harry doceni ten gest. Teraz miała ochotę
kopnąć Ginny z przeszłości mocno w tyłek i postarać się bardziej albo w ogóle
mu jej nie zanosić.
Harry chyba podzielał jej zdanie, bo skrzywił
się nieco i uśmiechnął przepraszająco.
– Słuchaj Ginny, muszę już…
– Jasne! – wykrzyknęła nieco za głośno i
pomachała mu dłonią na pożegnanie, jednocześnie robiąc już parę kroków. – Ja
właściwie też mam… pa!
I ruszyła biegiem, nie czekając na jego
odpowiedź. Z zawrotną prędkością pokonywała korytarze, nie zatrzymując się,
dopóki nie miała pewności, że ponownie się na niego nie natknie. Gdy była już
tego absolutnie pewna, przystanęła i jęcząc przeciągle nad tą niezręczną
rozmową, oparła z głośnym stukiem czoło o ścianę.
Dlaczego,
dlaczego, musiało jej tak przy nim odbijać?
– Tak strasznie przeżywasz wizję szlabanu ze
mną, czy po prostu rozczulasz się nad swoim żałosnym życiem?
Przymknęła oczy, jęcząc ponownie. Teraz,
pojawiał się teraz?
– Nie mam ochoty na twoje gierki, Zabini.
Poczuła, że staje obok niej.
– Nie mam nawet ochoty się odwracać i na ciebie
patrzeć.
– Jeżeli chcesz się spóźnić na szlaban, to
twoja sprawa.
Jęknęła po raz trzeci i powoli otworzyła oczy.
Zabini wpatrywał się w nią z niewzruszonym wyrazem twarzy.
Spojrzała na niego z bólem, gdy przypomniała
sobie, że czekają ich dwie godziny w swojej obecności. Blaise uniósł
ostrzegawczo palec.
– Jeśli jękniesz jeszcze raz, to nie ręczę za
siebie.
– Będę jęczeć ile mi się podoba – odparła.
Zabini uniósł brwi i spojrzał na nią ze
zdegustowaniem. Jego wysokie kości policzkowe oraz mocno zaciśnięte usta
oddawały idealny obraz wyższości, którą emanowali arystokraci. Nienawidziła, że
poprzez jedno spojrzenie potrafił sprawić, że czuła się kimś gorszym.
Rozchylił nozdrza i wyglądał, jakby chciał coś
jeszcze powiedzieć, ale nagle usłyszeli pospieszne kroki i pomrukiwania Filcha.
– Lepiej jak zjawimy się przed nim – warknął i
Ginny niechętnie pokiwała głową.
*
Zdążyli dotrzeć tuż przed Filchem. Przykuśtykał
dosłownie kilka sekund później i na samym wstępie obdarzył ich paskudnym
spojrzeniem. Jego wierna towarzyszka pani Norris otarła się o jego nogę,
miaucząc przeraźliwie.
– Wstrętne bachory! Zachciało się łamać
regulamin, co? Myślicie, że wszystko wam wolno i możecie przy najlepszej okazji
machać sobie kijem i tłuc się po karkach? Już ja wam pokażę co znaczy prawdziwa
kara…
Ginny wzniosła oczy ku niebu.
– Czy profesor Lupin mówił, w jaki sposób mamy
wykonywać naszą… eee… karę?
Filch wyglądał, jakby miał ochotę udusić ją
gołymi rękami.
– Cicho, dziewucho! Profesor Lupin przekazał mi
wszystko, co miał przekazać! Myślisz, że po raz pierwszy dane mi jest wybijać
wam te głupoty z głowy? Mam ci opowiedzieć o łańcuchach, które to się kiedyś
używało? Stare, dobre czasy…
Mężczyzna zaczął mruczeć do siebie z aprobatą i
podszedł do małych, obskurnych drzwi. Po chwili wyłonił się z dwoma wiadrami
wypełnionymi wodą i strasznie brudnymi, poszarpanymi szmatami.
– No co tak stoicie! Chodźcie za mną!
Z ogromną niechęcią podążyli jego śladem,
wchodząc do zakurzonej, nieznośnie wielkiej sali. Jej koniec niknął w mroku, a
od podłogi po sam sufit stały oszklone gabloty wypełnione setkami pucharów oraz
gobelinów. Filch podszedł do najbliższej pochodni i zaczął odpalać kolejne,
jedna po drugiej. Wkrótce ukazał im się ogrom ich pracy – pomieszczenie zdawało
się nie mieć końca, a przy gablotach widniały wyblakłe tabliczki z numerami.
– Każdy będzie odpowiedzialny za jedną alejkę –
oznajmił woźny, rozdzielając im mugolskie środki czystości i wiadra. – Każda
alejka ma dziesięć gablot. Jak skończycie sprzątać jedną, idziecie do drugiej. Tym
będziecie się zajmować przez następne dwa tygodnie. Wszystko ma lśnić. I żadnej
magii! Oddajcie różdżki!
Blaise prychnął głośno.
– To chyba jakiś żart! Jak mamy wyczyścić cokolwiek
tym czymś! – Wskazał na poniszczone szmatki. – Bardziej prawdopodobne, że
pobrudzimy to jeszcze bardziej.
– Na moje możecie nawet napluć i wytrzeć to
własnym tyłkiem – fuknął Filch, omal nie opluwając go śliną. – Trzeba było o
tym pomyśleć, zanim złamało się regulamin!
I odszedł, warcząc pod nosem, zostawiając ich w
częściowo oświetlonej alejce. Dookoła dało się czuć zapach wilgoci i
stęchlizny, a ogromne pajęczyny zwisały nad nimi niczym złowrogie firanki.
Ginny gwałtownie chwyciła swoje wiadro i
przybory, których miała użyć do czyszczenia i podążyła bez słowa do alejki
obok. Blaise westchnął z rezygnacją i podszedł do najbliższej gabloty.
Wpatrzył się tępo w zakurzony napis, który
głosił: Nagrody za zasługi dla szkoły. W
środku znalazł puchary przeróżnych wielkości, odznaki i gobeliny, wyglądające w
miarę czysto. Spojrzał ponownie na swoją szmatkę i stwierdził, że nigdy w życiu
niczego nie sprzątał. A już na pewno nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek
przyjdzie mu to robić przy użyciu szmat i wody, jak jakiś skrzat domowy. Pochylił
się, zamierzając chwycić mokry materiał, po czym czując okropny smród, jaki się
z niego unosił, gwałtownie się cofnął. Wzdrygnął się i ostatecznie stwierdził,
że nigdy w życiu nie dotknie tego czegoś. W tym pomieszczeniu musiało się
znajdować coś czystszego.
Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu innego
materiału, który mógłby użyć zamiast okropnej, cuchnącej szmatki. Nieopodal
znajdowały się długie, ciemne zasłony. Może gdyby urwał z nich tylko kawałek,
nikt by się nie zorientował…
– Zabini, co ty wyprawiasz? – zapytała Ginny,
zmierzając w jego stronę. Jej ręce były całkowicie suche, co znaczyło, że
również nie wzięła się za swoją pracę. – Oooch, zapomniałam. Najjaśniejszy
arystokrata nigdy nie zniżył się do takiego poziomu, by cokolwiek sprzątać,
zgadza się?
Blaise odwrócił się w jej stronę i uniósł
znacząco brwi.
– Wytykanie braku umiejętności w obsłudze tego
śmierdzącego czegoś uznam za
komplement, dziękuję – odparł chłodno, mierząc ją od stóp do głów. – Ty zapewne
masz ją rozwiniętą w maksymalnym stopniu, zakładając, że twoja matka musi
zastąpić kimś obowiązki wykonywane przez skrzata domowego, którego nie
posiadacie…
Ginny zacisnęła pięści i w dwóch krokach
znalazła się tuż przed nim, mierząc w niego palcem.
– Uważaj sobie, Zabini – warknęła. – To, że
ktoś nie posiada skrzata domowego, wcale nie oznacza, że jest gorszy. To niemożność
poradzenia sobie bez magii jest godna pożałowania.
– Myślisz, że to uratuje mi kiedyś życie? I
skąd możesz wiedzieć, że nie potrafię niczego bez magii? A co ty potrafisz,
oprócz wspomnianego sprzątania? Bo jakoś nie widzę, być ubrudziła ręce –
wskazał na jej czyste i niewątpliwe suche dłonie.
Ginny prychnęła.
– Jakbym musiała się przed tobą tłumaczyć.
Po czym podeszła do zasłony i szarpnęła
gwałtownie, rozrywając materiał. Mijając go, otarła się o jego ramię.
– Tylko użyj wewnętrznej strony, porada eksperta.
Blaise zacisnął mocno usta, ciskając w jej
plecy gromy.
Godzinę później, po wyjątkowo nieowocnym
szorowaniu któregoś razu tego samego gobelinu, wydał z siebie zirytowany
odgłos.
– To wszystko przez ciebie, Weasley!
– Słyszałeś coś o tym, że praca idzie szybciej
w ciszy? – dobiegło go z oddali.
– A słyszałaś coś o tym, by nie podpalać drzewa
i nie rzucać się na innego ucznia, czym uniknęlibyśmy tej przykrej sytuacji?
– Trudno się nie rzucić na kogoś, kto ma taką
twarz jak ty!
Blaise prychnął i podniósł się z podłogi.
– Czyli mam się spodziewać, że rzucisz się na
mnie w najmniej spodziewanych momentach, Weasley? Przez moją twarz?
Przez dłuższą chwilę odpowiedziała mu cisza,
przez co uznał, że dziewczynę zatkało. Zaciekawiony, zaczął powoli kierować się
w jej stronę. Nie minęła sekunda, kiedy nagle zastąpiła mu drogę z
rozwścieczonym wyrazem twarzy.
– W momentach, w których mnie wkurzasz? Jak
najbardziej – odparła, zakładając ręce na piersi. Na jej policzkach zakwitły
różowe rumieńce. – Po prostu przestań to robić.
Blaise udał, że się zastanawia.
– Zakładając, że mówisz prawdę… kiedy właściwie
cię nie denerwuję?
– Wystarczy, że na ciebie spojrzę. Radzę więc
usuwać mi się z drogi.
– Jak sobie to wyobrażasz podczas wspólnego
dwutygodniowego szlabanu?
– Ach! – żachnęła się. – Zejdź mi po prostu z
oczu.
– Czemu ja mam schodzić ci z oczu? To ty
przyszłaś do mnie – zauważył Blaise, a kąciki jego ust drgnęły. Ginny wyglądała
jakby miała zaraz wybuchnąć.
– Ach, i
oto mamy ten sławny, weasleyowski temperament! – Blaise klasnął w dłonie,
rozkładając ręce, jakby prezentował niebywały okaz w zoo. – Objawia się w
obecności wrogów, przede wszystkim okrutnych Ślizgonów!
– Przestań mówić o mnie, jakbym była wariatką! –
krzyknęła. – Podpaliłam drzewo, jasne. Lecz rzuciłam się na ciebie, bo
zobaczyłeś mnie w chwili, kiedy byłam kompletnie bezbronna! – wyrzuciła z siebie,
zaciskając mocno pięści. – Zawsze zdajesz się napotykać mnie w takich chwilach
i nie mogę tego znieść!
Spojrzała na niego, oddychając ciężko. Na jej
twarzy przez moment widniał wyraz niedowierzania, jakby nie mogła uwierzyć, w
to, co właśnie powiedziała. Po chwili w jej oczach zabłysnęła panika i już
zamierzała odejść, kiedy Blaise wydał z siebie pogardliwe prychnięcie.
– Ty
czujesz się bezbronna wobec mnie?
Chyba sobie żartujesz – odparł pełnym goryczy głosem, patrząc na nią ze
złością.
Ginny spojrzała na niego, mrużąc oczy.
– Słucham?
– Jeżeli ty się czujesz bezbronna, to wytłumacz
mi jak ja mam się czuć? Znasz moją największą tajemnicę! I widząc jaka jesteś
porywcza… – zrobił znaczącą pauzę – to tylko kwestia czasu, kiedy wyrzucisz ją
z siebie niczym zaklęcie, które bez zastanowienia rzuciłaś na mnie!
Ginny roześmiała się ponuro.
– I to dlatego tak rozpaczliwie chcesz poznać
moje najmroczniejsze sekrety? Żeby mieć nade mnie przewagę?
Blaise zrobił krok do przodu, po czym zawahał
się.
– To… nie chodzi tylko o to.
Ginny pokręciła głową, patrząc na niego, jakby
nie wierzyła w ani jedno słowo, jakie pada z jego ust.
– Niby o co może jeszcze chodzić? Czy ty czegoś
ode mnie chcesz, Zabini?
– Mówiłem ci, o co mi chodzi. Chcę wiedzieć, z
czym miałem do czynienia. Czego byłem w posiadaniu przez tę jedną noc.
– Ty… nic nie rozumiesz! – krzyknęła
dziewczyna, a jej głos drżał. – Ty z niczym nie miałeś do czynienia! Tylko ja miałam z tym do czynienia, dziękuję
bardzo, i ten rozdział już zamknęłam. Nie będę o tym dyskutować z nikim, a tym
bardziej z tobą!
– Ten dziennik… to właśnie przez niego Czarny
Pan przejął władzę nad potworem z Komnaty Tajemnic? Nad tobą?
– Nie! – wyciągnęła w jego kierunku
ostrzegawczo palec. – Nie waż się o tym rozmawiać! To nie jest twoja sprawa!
Posłał jej intensywne spojrzenie, nic nie
robiąc sobie z jej ostrzeżeń.
– J–ja… czułem to. To… przyciąganie z niego. Przez
pierwszy moment nie wiedziałem co to, do momentu, gdy…
– Nie wiem o czym mówisz – odparła głosem
zimnym jak lód.
Blaise westchnął z irytacją. Nie tak miała
wyglądać ta rozmowa. Zupełnie nie tak. Nagle znienawidził z całego serca
sytuację, w której się znalazł. On, stojący przed rozwścieczoną Weasley,
próbujący prosić ją o... o co właściwie on chciał ją prosić? I dlaczego? Dlaczego
miał zniżać się do jej poziomu? Do czego właściwie jej potrzebował? Wszystkie
jego wcześniejsze motywy i argumenty wyparowały z jego umysłu jakby za
dotknięciem różdżki.
– Wiesz co Weasley, czasem mogłabyś
wysłuchiwać, co ludzie do ciebie mówią, może wtedy nie znajdowałabyś się w
takich sytuacjach – wypalił, wiedząc, że tym samym przekreśla wszelkie nadzieje
na to, by powiedziała mu cokolwiek.
Zauważył to w morderczym spojrzeniu, jakie mu
posłała.
– Skąd pomysł, żebym miała ochotę wysłuchiwać
ciebie? Nie potrzebuję twojej litości a tym bardziej twojego zrozumienia. Od
godnego pożałowania Ślizgona, który za koniec świata uważa fakt, że nie urodził
się w czystokrwistej rodzinie. I tak wiesz o mnie więcej, niż bym chciała –
warknęła. – I planuję, by tak zostało.
Blaise prychnął z niedowierzaniem i przeczesał
sobie nerwowym gestem włosy.
– Co ja sobie myślałem? – powiedział bardziej
do siebie niż do niej. – Przeprowadzić normalną rozmowę z tobą? Z tobą?
– To nazywasz normalną rozmową?! Naskakiwanie
na mnie i oczekiwanie, że wyjawię tobie coś, o czym nie powiedziałam nawet
najbliższym osobom? Musisz mieć naprawdę wysokie mniemanie o sobie, Zabini –
posłała mu pełne pogardy spojrzenie i odeszła, zarzucając swoimi długimi,
rudymi włosami, tak że uderzyły go w twarz. Zdołał tylko wychwycić ich
delikatny, kwiecisty zapach. Przyrzekł sobie, że od tamtej chwili zdepcze każdy
kwiat, jaki stanie mu na drodze.
*
Następne dwa tygodnie szlabanu mijały im w
ciszy. Ku ogromnej uldze Ginny, Zabini już nie odezwał się do niej ani razu,
ograniczali się więc do posyłania w swoim kierunku pogardliwych spojrzeń. Nie
sprawiało to jednak, by szlaban stawał się przez to znośniejszy. Codziennie
wieczorem wracała do wieży kompletnie wykończona, nie mając siły ani chęci na
cokolwiek. Niestety za każdym razem czekał na nią stos nieodrobionych zadań
domowych, którymi musiała się zająć.
Poranki wcale nie wyglądały lepiej. Zazwyczaj
niewyspana, zwlekała się do wielkiej sali, by w pośpiechu zjeść śniadanie i
zdążyć na pierwsze zajęcia. Taką właśnie skwaszoną i w kiepskim humorze zastała
ją Luna, kiedy na powitanie obdarzyła ją wielkim, optymistycznym uśmiechem.
– Masz niezwykle chaotyczną aurę. Wiele w niej
negatywnych emocji – powiedziała, przysiadając się do niej i wbijając w nią
spojrzenie swoich wielkich, nieco wyłupiastych oczu.
Ginny prychnęła. A czy kiedykolwiek otaczała ją
pozytywna aura, chciała zapytać.
– Naprawdę? – spytała zamiast tego, siląc się
na normalny ton głosu.
– Czy ma to związek z pewnym chłopcem?
– S–słucham? – zdziwiła się Ginny, unosząc
brwi. Bicie jej serca przyspieszyło. Skąd ona mogła wiedzieć o…
– Dość często spogląda na ciebie ten
czarnoskóry Ślizgon. Czy to twój przyjaciel?
– Nie – odrzekła natychmiast. – Zdecydowanie
nie. Słuchaj Luna, nie jesteśmy przyjaciółmi i wolałabym, żebyś nigdy nikomu
nawet nie insynuowała podobnej rzeczy. On… Miałam z nim małe spięcie i tyle –
warknęła, wbijając z taką siłą widelec w pomidora, że rozprysł się na małe
kawałki. Jęknęła, kiedy zobaczyła, że zostawiły czerwone plamy na jej białej
koszuli.
Luna wytrzeszczyła na nią oczy.
– To dlatego, że jest ze Slytherinu? Uważam, że
tam nie wszyscy są źli…
– To dlatego, że jest dupkiem! – wykrzyknęła,
patrząc na nią desperacko. – I przestań o nim mówić, ledwo go znam!
– Nie wydajesz się…
– Jest okropny, jasne? Wyzywa mnie i szantażuje
– powiedziała, modląc się, by Luna w końcu odpuściła sobie ten temat. – W
niczym nie różni się od tej całej bandy obślizgłych węży.
Poczuła nagle dziwny ucisk w żołądku. Mówienie
w ten sposób o Zabinim wydało jej się nagle zadziwiająco okrutne i źle się z
tym poczuła. Jakim prawem?
– Och, to smutne – stwierdziła Luna,
przyglądając się stołu Ślizgonów. – Myślałam, że jest miły.
Ginny roześmiała się nieco histerycznie.
– Jeśli kiedykolwiek powie jakieś miłe słowo w
moim kierunku, wskoczę nago do jeziora w pełnię księżyca.
– Och, to dopiero byłoby oczyszczające uczucie
– zastanowiła się Luna, przechylając głowę w zamyśleniu. – Tylko uważaj na
wielką kałamarnicę. Potrafi być bardzo wścibska.
Ginny przewróciła oczami i westchnęła.
– Uwierz mi Luno, to przenigdy się nie wydarzy.
Luna posłała jej delikatny uśmiech.
– Skoro tak mówisz. Nikt jednak nie zna
przyszłości. A ja myślę, że ten chłopak ma w oczach pewnego rodzaju tęsknotę, gdy
patrzy na ciebie. Może potrzebuje przyjaciela?
– Tęsknotę…! – Ginny prawie wywróciła swój
talerz, który zachybotał się niebezpiecznie na krawędzi stołu. – Chyba za moją
pięścią na swojej twarzy!
– Jak na kogoś kogo ledwie znasz, wiążą cię z
nim silne emocje – zauważyła Luna.
Ginny posłała jej miażdżące spojrzenie.
– Muszę już iść. I zapewniam cię, równie silne
emocje wiążę z tymi o to plamami na rękawach – powiedziała, wskazując na swoje
ubrudzone rękawy. – Są po prostu niemile widziane i chciałabym się ich pozbyć z
mojego otoczenia.
Ostatni dzień szlabanu nadszedł szybciej, niż
się tego spodziewała. Mimo to, miała wrażenie, że ten moment nigdy nie nastąpi.
Z wielką więc ulgą, a nawet lekkim zadowoleniem przekroczyła próg Izby Pamięci,
snując plany na najbliższe dni odnośnie tego, jak wykorzysta odzyskany wolny
czas. Co do jednego była pewna – spędzi
go bardzo daleko od Zabiniego.
Ślizgon również wyglądał, jakby nie mógł się
doczekać końca szlabanu. Gdy tylko Filch zostawił ich samych, skinął jej
sztywno głową i pognał do swojej, wyznaczonej alejki. Ginny sama nie zamierzała
zwlekać – nie dopuszczała do siebie myśli, że może spędzić tutaj ani chwilę
dłużej, niż to konieczne.
Podczas ich dwóch tygodni w tym miejscu, miała
wrażenie, że zna to pomieszczenie na wylot. Było ogromne, jednak przez dwie
godziny codziennie zdołali odświeżyć tyle gablot, ile było tylko możliwe, co
Ginny uznała za nieprawdopodobny sukces. Wiedziała, że to nie była tylko jej
zasługa, co prowadziło ją do pewnych niekomfortowych wniosków. Kiedy Zabini się
za coś zabierał, wykonywał to starannie i uczył się bardzo szybko nowych rzeczy.
Pomimo swojej pogardy do mugolskich sposobów sprzątania, od momentu ich kłótni
nie słyszała ani razu, by narzekał. Na początku była temu wdzięczna, ponieważ
nie chciała w ogóle przyznawać się do jego obecności. Lecz po czasie zaczęło ją
to irytować – pomimo że nigdy wcześniej tego nie robił, podczas gdy mama Ginny
rzeczywiście wyznaczała jej takie obowiązki – wydawał się robić to… lepiej od
niej. Tego Ginny nie mogła znieść. Obudził się w niej duch rywalizacji i od
tamtego momentu, w niewypowiedzianej umowie, ścigali się ze sobą, kto posprząta
więcej alejek. Czasem nawet wytykali sobie błędy, chrząkając z pogardą, gdy coś
było niedoczyszczone przez drugą osobę. Ginny nie sądziła, by to było bardzo
honorowe, lecz niekiedy przechadzała się alejkami Zabiniego i przecierała je
specjalnie brudną szmatką, byle tylko się na nim odegrać.
Weszła do pierwszej alejki, od której zaczynali
podczas pierwszego dnia szlabanu. Cichutko, na palcach, podeszła do najbliższej
gabloty i wyciągnęła ścierkę, zamierzając przetrzeć nim jeden z gobelinów.
Czując, jak głośno bije jej serce, pomazała jedno z pierwszych trofeów,
powodując, że pojawiły się na nim brzydkie, brudne plamy. Obok gobelinu
znajdowała się wielka, błyszcząca odznaka, która wyglądała jakby ktoś ją
polerował niezliczoną ilość razy. Z wierzchu jednak pokrywał ją kurz, co
oznaczało, że Zabini na pewno nie miał jej w ręce. Ginny przybliżyła się do
odznaki i gdy tylko odczytała złote, błyszczące litery, poczuła jak oblewa ją
zimny pot, a jej ścierka spada z głośnym plaskiem na posadzkę.
Nagroda
za Zasługi dla Szkoły
Tom
Marvolo Riddle
Czerwiec,
1942
Nie miała pojęcia, ile czasu wpatrywała się w
wyryte imię i nazwisko swojego najbliższego przyjaciela a zarazem wroga. Przez
pierwsze parę chwil czuła się kompletnie zamurowana. Zupełnie jakby cały
wszechświat chciał sprawić, by nigdy, przenigdy nie opuścił jej jego duch.
Podążał za nią gdziekolwiek się udała. Nawet w takich momentach, gdy już miała
wrażenie, że zaczyna żyć własnym życiem – znów pojawiał się on, w sam czas, by
dać jej do zrozumienia, że o nim nie da rady zapomnieć. Nie pozwoli na to, by
kiedykolwiek o nim zapomniała.
Wiedziała, że to było bardzo w jego stylu.
Westchnęła z rezygnacją i dotknęła delikatnie
odznaki dłonią, czując bijące z niej przeraźliwe zimno. Wyobraziła sobie, że
pięćdziesiąt lat temu nosił ją na piersi Tom – prawdziwy, z krwi i kości – i ta
myśl spowodowała, że jej policzki zapłonęły i cofnęła szybko rękę, przyciskając
ją do piersi. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to rzeczywiście kiedyś
należało do niego, co powinno ją zaalarmować. Nie czuła jednak znajomego
przyciągania, tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy chwyciła do ręki jego
dziennik. Ten przedmiot był tylko i wyłącznie odznaką, a ona poczuła dziwne
ukłucie w sercu. Oraz palące poczucie winy, że przez ułamek sekundy chciała, by
było inaczej.
– Riddle… Gdzieś już to widziałem…
Ginny odwróciła się nagle, z przerażeniem
dostrzegając Zabiniego, zaledwie kilka centymetrów od swojej twarzy. Marszczył
delikatnie brwi, próbując przeczytać napis. Nagle rozszerzył szeroko oczy, w
których pojawił się złowrogi błysk.
– To do niego należał dziennik, prawda? Riddle
jest Czarnym Panem?
Ginny gwałtownie pokręciła głową.
– Zabini…
Przyjrzał jej się zirytowany, ze złością
rozchylając nozdrza.
– Naprawdę nie chcesz dowiedzieć się o nim
niczego więcej? Czym był, co sprawiło, że cię opętał, jak temu zapobiec w
przyszłości?
Ginny zacisnęła mocno wargi.
– Wiem kim z pewnością nie był i nie muszę
niczemu zapobiegać, bo go już nie ma
– podkreśliła stanowczo, wpatrując się w niego gniewnie.
Blaise obdarzył ją poważnym spojrzeniem swoich
migdałowych, zielonych oczu.
– Wciąż to powtarzasz, ale czy chociaż na
chwilę w to uwierzyłaś?
Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie,
nie ustępując jedno drugiemu. Ginny przygryzła wargę, zamyślając się. Jego już
nie było. Nie było. Dlaczego czuła
więc, jakby okłamywała samą siebie? Dlaczego w chwili, gdy Harry przebił go
kłem bazyliszka, momentalnie nie opuścił jej na zawsze?
– Ja na twoim miejscu chciałbym wiedzieć takie
rzeczy – szepnął Zabini, patrząc na nią intensywnie. – Na pewno by mi to…
pomogło. Jeżeli dojrzejesz do tej decyzji, znajdź mnie.
Po czym odszedł, a ona po raz pierwszy od dłuższego
czasu nie miała ochoty rzucać mu żadnej zgryźliwej odpowiedzi.