
Rozdział 12. Niespodziewane wizyty
Podpaliła drzewo.
Na Salazara, drzewo! Blaise wciąż czuł drapiący
dym, który się z niego unosił. Kto robił coś takiego? Ta dziewczyna rzeczywiście
była nieobliczalna. Nie ważne jak bardzo starał się pozostać obojętnym,
zachowanie Weasley zawsze zdołało wyprowadzić go z równowagi. Pragnienie poznania
jej tajemnic wzmogło na sile na tyle, że nie mógł skupić się na niczym innym.
Nienawidził się za to.
Przecież jego życie było równie ciężkie i fascynujące.
Sam miał wiele do ukrycia, a ostatnio doszła do tego mrożąca krew w żyłach
sprawa ze zwierciadłem i morderstwem Vita Pereza. Powinien wiedzieć lepiej niż
myśleć o niej, tej, która sprowadzała
na niego same problemy. Wystarczyło znaleźć się tylko w jej pobliżu i już
wciągała go w same niekomfortowe sytuacje. Przyciągała kłopoty jak magnes.
A mimo to, nie mógł zmusić się, by jej unikać.
Skręcił w lewo, w wąski korytarz prowadzący do
lochów. Nagle ktoś gwałtownie go wyprzedził, ocierając się o jego ramię.
– Hej! – warknął i gwałtownie zamilkł, gdy
tylko stanął z tą osobą twarzą w twarz. Wpatrywał się prosto w niebieskie,
przeszywające oczy Dario Pereza. Zamrugał kilkakrotnie, nie ufając własnemu
wzrokowi.
– Witaj, Blaise.
Chłopak uśmiechnął się do niego, jednak jego
uśmiech wcale mu się nie podobał. Znacznie różnił się od tego beztroskiego i
nieco głupkowatego, którym miał w zwyczaju go obdarzać, kiedy spędzał wakacje w
ich posiadłości. Było w nim coś drapieżnego i nie obejmował jego oczu. On sam
nigdy nie pałał do chłopaka sympatią, ale młodszy Perez zawsze był dla niego
miły i starał się nawiązać z nim kontakt.
Do czasu śmierci jego ojca.
Co robił w Hogwarcie? I czy to przypadek, że
spotkał Blaise’a?
– Dario – przywitał się chłodno, przyglądając
się mu uważnie. – Co sprowadza cię do Hogwartu?
Dario mocno zacisnął usta. Blaise zauważył, że
jego włosy są w nieładzie, jakby przed ich spotkaniem przeczesywał je
kilkakrotnie palcami.
– Miałem nadzieję, że się spotkamy – powiedział,
nerwowo wyginając palce. – Nie widzieliśmy się od… cóż… pewnej przykrej
uroczystości.
Blaise nie odpowiedział, nie widząc sensu we
wspominaniu tego zdarzenia. Podejrzewał, że musi mu być ciężko, ale to nie było
jego zmartwieniem. Nie był już jego rodziną. Właściwie, to nigdy nią nie był.
Słyszał, że matka zostawiła mu tylko małą posiadłość na obrzeżach Londynu. Mimo
wszystko spodziewał się, że wróci on do Włoszech, do rodziny swojej matki.
– Planuję przenieść się tutaj, wiesz – rzekł, a
Blaise otworzył szeroko oczy. – Na mój ostatni rok.
– Och – odparł tylko. – Nie sądziłem, że
zechcesz zostać w Londynie.
– Dlaczego? Bo już nic tu dla mnie nie ma? –
spytał ostro, a Blaise uniósł brwi.
– Po prostu jestem zaskoczony, że chcesz
zmieniać szkołę na swój ostatni rok – odparł, przypatrując mu się badawczo. – Trochę
dużo z tym zachodu.
Dario wzruszył ramionami.
– Czuję, że to dobra decyzja – odpowiedział,
posyłając mu znaczące spojrzenie. – Pozostanie tutaj.
– Nie sądzę, by ci się tutaj spodobało.
– Na pewno znajdę coś, co przykuje moją uwagę.
Blaise poruszył się niespokojnie w miejscu,
czując się wyjątkowo niekomfortowo. Była to najdłuższa rozmowa jaką
kiedykolwiek z nim przeprowadził i nie miał najmniejszej ochoty jej
kontynuować. Tym bardziej, że odnosił wrażenie, że Dario chce dać mu coś do
zrozumienia.
– Muszę już iść – powiedział, studiując uważnie
jego twarz. Może wcześniej nieco pomylił się co do jego osoby. Możliwe, że
powinien obserwować go uważniej.
– Do zobaczenia – odparł lekko i uśmiechnął się
beztrosko. Blaise’owi przyszło na myśl, że nie tylko on nosi maski. Perspektywa
spędzenia najbliższego roku w towarzystwie syna Pereza sprawiała, że jego
wnętrzności oplótł niewidzialny sznur. – I podejrzewam, że bardzo wkrótce,
Blaise.
Po czym odszedł, nucąc cicho pod nosem. Blaise
wpatrywał się przez dłuższą chwilę w jego oddalającą się sylwetkę, zanim ruszył
w przeciwną stronę.
*
Wszyscy jedli i śmiali się
beztrosko, a ona miała wrażenie, że zaraz się udusi. Ogromne dynie dostarczone
z ogródka Hagrida unosiły się nad nimi, a wykrojone w ich wnętrzu twarze spoglądały
na nich złowrogo. Bardzo prawdopodobne, że na uczcie pojawiły się wszystkie
duchy, które zamieszkiwały Hogwart; gawędziły wesoło i trzeba było wręcz
uważać, by na żadnego nie wpaść, co wiązało się z niemiłym uczuciem
przeraźliwego zimna.
Ginny wzięła głęboki oddech i
próbowała przypomnieć sobie wszystko, co powiedział jej profesor Lupin.
Nie mogła pozwolić, by tamte
wydarzenia ją definiowały. Musiała chociaż spróbować cieszyć się tym, co innym
przychodziło z taką łatwością. Zagrożenie już zniknęło i teraz to ona
decydowała, jak będzie wyglądało jej życie.
Sięgnęła ręką w kierunku
puddingu z zaciekłością, którą mogła porównać do wyciągania upartych gnomów z
ich norek. Nałoży sobie ten przeklęty deser i zje go, a później nawiąże rozmowę
ze swoimi współlokatorkami i być może…
– Ginny!
Odwróciła się gwałtownie i jej
ręka opadła z hukiem na blat, gdy spojrzała w niewinną, roześmianą twarz Colina
Creeveya. Miała wrażenie, że ogromna gula zadomowiła się w jej gardle.
– Jak miło cię zobaczyć na
uczcie! – powiedział Colin, przeciskając się w jej stronę i zajmując miejsce
tuż obok niej. Bliskość jego ciała sprawiła, że dziewczyna nie mogła zaczerpnąć
oddechu. – Tym razem jest chyba jeszcze lepiej niż w poprzednim roku, dasz wiarę?
Ginny zamrugała oczami, na
przemian otwierając i zamykając usta. Colin wciąż się w nią wpatrywał z
uśmiechem tak przyjaznym i beztroskim, że miała ochotę zwymiotować.
– J–ja… nie za bardzo
pamiętam, jak było w poprzednim roku – odparła cicho, zdając sobie sprawę, że
reszta uczniów się im przysłuchuje. – Ciebie również miło widzieć, Colin –
wykrztusiła i uśmiechnęła się krzywo.
Cień ponurego zrozumienia
zawitał na jego twarzy, lecz zaraz po chwili ustąpił on jeszcze szerszemu
uśmiechowi.
– Och, ale było ekscytująco w
tamtym roku, co? Ty porwana, ja spetryfikowany… ciekawe co stanie się w tym? Oczywiście
wiem, że to było niebezpieczne, ale koniec końców i tak uratował nas Harry,
prawda?
Ginny wstała gwałtownie od
stołu, zaciskając mocno pięści. Miała wrażenie, że ściany zbliżają się
gwałtownie do siebie, a jej kończy się powietrze. Nie mogła spojrzeć na Colina,
nie kiedy mówił o tych okropnych zdarzeniach, jakby wydarzyły się w jakiejś
bajce a nie w prawdziwym, realnym życiu.
– O–obiecałam Percy’emu, że
się z nim zobaczę – skłamała, po czym obróciła się w kierunku wyjścia. Jej
serce biło w zawrotnym tempie, czuła, że na czole perlił się pot. Krok za krokiem
przyspieszała, wpatrując się w drzwi wyjściowe jakby były portalem do świata, w
którym nie istniały żadne problemy.
Dopiero kiedy znalazła się na
pustym, przyjemnie chłodnym korytarzu, poczuła, że jest w stanie wziąć głęboki
oddech. Odgłosy uczty ucichły, a ona przyłożyła dłonie do skroni, przymykając
oczy. Już nieraz spotykała się z osobami, które uległy spetryfikowaniu,
jednakże wciąż wywoływało to w niej wstrząs. Myśl, że to ona nasyłała
bazyliszka i tylko dzięki szczęściu nic nikomu się nie stało, wprawiała ją w
przerażenie. Wiedziała, że kiedyś się z tego otrząśnie i owe osoby nie mają jej
tego za złe, ale nic nie potrafiła na to poradzić. Już zawsze będzie żyła z tym
piętnem.
Spacerowała bez celu po zamku,
z czasem czując się pewniej i spokojniej. Biła się z myślami, czy aby uczta już
nie dobiegła końca, kiedy usłyszała szmer podekscytowanych głosów. Podążyła w
ich kierunku i dostrzegła tłum uczniów z jej domu stojących w Sali Wejściowej.
Część z nich miało luźno rozpięte szaty, jakby coś przeszkodziło im w dotarciu
do dormitorium.
Podeszła niezauważenie do
grupki i podsłuchała toczącą się rozmowę pomiędzy dwiema starszymi od niej
Gryfonkami.
– Syriusz Black tutaj…
– Biedna Gruba Dama…
– Jak myślisz, kogo szukał? I
jak dostał się do zamku?
Na samym przedzie stał poddenerwowany
Percy, który próbował za wszelką cenę ich uciszyć.
– Dalej, wchodźcie do środka!
Zdezorientowana Ginny podążyła do Wielkiej Sali
wraz z resztą Gryfonów. Percy rzucił jej spojrzenie pełne dezaprobaty, kiedy tylko
ją dostrzegł.
– Gdzie ty, na Merlina, byłaś?! – jego oczy
ciskały gromy. – Myślałem, że coś ci się stało! I jeszcze w takim momencie…
Można pomyśleć, że…
– Że co? – przerwała mu butnie, nie pozwalając
mu wypowiedzieć swoich oskarżeń na głos.
Percy wytrzeszczył oczy, zdając sobie sprawę,
czego omal nie wypowiedział.
– Nie miałem tego na myśli, Ginny… Po prostu
nie oddalaj się więcej. Masz trzymać się blisko nas, jasne?
Ginny zacisnęła mocno wargi i przytaknęła.
– Postaram się.
– Postaaa… Ginny! – zawołał za nią, ale ona już
zniknęła w tłumie, próbując znaleźć się jak najdalej od brata. Po chwili jego
okrzyki zniknęły wśród hałasu, jaki ją otaczał.
Ginny wiedziała, że to nie wyglądało dobrze. Ponownie. Błąkała się samotnie po korytarzach,
gdy w tym samym czasie poszukiwany przestępca próbował włamać się do ich pokoju
wspólnego.
– Hej siostrzyczko – tuż przed nią nagle
pojawili się Fred i George, mierząc ją czujnymi spojrzeniami. Pokręciła z
niedowierzaniem głową.
– Nie mówcie, że wy też! – żachnęła się,
zakładając ręce na piersi. – Pamiętam, gdzie byłam, niczego nie zrobiłam!
– Ginny – George położył jej rękę na ramieniu.
– Wyluzuj. My to nie Percy. Mimo wszystko… jeśli masz ochotę na samotne
spacery… Może po prostu nie rób tego o takiej porze?
Ginny westchnęła.
– Wy szwendacie się po zamku o każdej porze
dnia i nocy!
Fred wzruszył ramionami i wymienił
porozumiewawcze spojrzenie z bratem.
– Ale nas jest chociaż dwóch, Gin. Nie
sprawiaj, by biedny Percy miał powody do zawału serca.
Och,
gdyby się tak przejmowali tym w tamtym roku…
– To znajdę sobie kogoś do towarzystwa,
zadowoleni?
– Martwimy się, to wszystko.
Coś w ich spojrzeniu mówiło jej, że biorą to
bardzo na poważnie i nie odpuszczą, póki nie upewnią się, że naprawdę to do
niej dociera.
– Dobra – Ginny westchnęła. – Ale
przyrzeknijcie, że pokażecie mi wasze tajne przejścia w zamku.
Bliźniacy zaśmiali się z niedowierzaniem.
– No, no, mała Ginny – George puścił do niej
oczko. – Wszystko w swoim czasie.
– I na pewno nie pokażemy ci wszystkich
przejść, co najwyżej…
– Cztery – wypaliła Ginny.
– Jedno – oznajmił Fred.
– Trzy – upierała się, czując jak na jej
policzki wpłynęły rumieńce.
– Dwa – odparli chórem bracia, a ona posłała im
triumfalny uśmiech.
– Stoi. Pokażecie mi je, a ja obiecuję, że nie
zobaczycie mnie szwendającej się w późnych godzinach samej po zamku.
Fred i George wytrzeszczyli na nią oczy i
spojrzeli po sobie z niedowierzaniem.
– A to chytra lisica, z tej naszej małej
siostry!
– Uczę się od najlepszych – Ginny
wytknęła im język.
Wkrótce w pomieszczeniu pojawili się równie
zdezorientowani Puchoni, Krukoni oraz Ślizgoni. Dumbledore pokrótce wyjaśnił co
się wydarzyło i oznajmił im, że tę noc spędzą poza swoimi domami, z racji
potrzeby przeszukania zamku i wyeliminowania zagrożenia. Po chwili machnął różdżką,
a stoły rozsunęły się, robiąc ogromny, pusty plac, na którym pojawiły się
purpurowe, puchate śpiwory. Ginny wzięła najbliższy z nich i bez zastanowienia
zaciągnęła go w róg sali.
Gdy
tylko nauczyciele opuścili pomieszczenie, wszyscy zaczęli mówić jednocześnie –
Gryfoni przejęci swoją rolą opowiadali z podekscytowaniem i strachem co się
właśnie stało, a reszta słuchała z napięciem i zaciekawieniem.
Ginny
przygryzła wargę i w duchu modliła się o to, by Percy i bliźniacy byli jedynymi,
którzy zauważyli jej nieobecność. Nie żeby zawiniła w jakikolwiek sposób – jednak
przez to, co stało się dokładnie rok temu, ktoś mógł bardzo łatwo wskazać w
niej podejrzaną.
Rozglądając
się bezwiednie po sali, nagle napotkała spojrzenie Blaise’a Zabiniego. Stał
wśród innych Ślizgonów i przyglądał się jej z zaciekawieniem. Przewróciła
oczami, kręcąc ze złością głową. Czy on zawsze musiał się jej przyglądać?
Uniosła rękę i posłała mu wulgarny gest, odwracając się ostentacyjnie w stronę
ściany. Miała nadzieję, że to da mu do zrozumienia, by się od niej odczepił. Weszła
do śpiwora i wtuliła się w jego ciepło, rozmyślając gorączkowo.
Oczywiście,
że obślizgły Wąż się w nią wpatrywał, ponieważ odkąd tylko przeczytała jego
żałosny dziennik szukał tylko okazji, by się na niej odegrać. Jęknęła głucho,
obracając się na plecy i wpatrując w gwieździste niebo. Ich wspólny szlaban
zapowiadał się spektakularnie.
*
– Noc Duchów jest rzeczywiście jakaś
nawiedzona. W tym roku Syriusz Black wkrada się do zamku i atakuje portret, w
tamtym Komnata Tajemnic została otwaaa…
Rozmowa dwóch Krukonek z trzeciego roku została
nagle urwana, gdy zauważyły Ginny idącą samotnie po ich lewej stronie.
Wytrzeszczyły szeroko oczy i zaczęły gorączkowo szeptać, przyspieszając i
zostawiając ją daleko w tyle. Ginny westchnęła i otuliła się ciaśniej szalem.
Może zaledwie parę dni temu by ją to strasznie zdenerwowało. Z przyjemnym
zdumieniem stwierdziła, że rozmowa z profesorem Lupinem dała efekty. Te
dziewczyny nie przeżyły tego co ona. Nie
mogły mieć nawet najmniejszego pojęcia, przez jakie piekło przeszła. A jednak
była tutaj i podobnie jak pozostali szła na sobotni mecz quidditcha, co było
najnormalniejszą rzeczą pod słońcem.
Kiedy wyszła z zamku, musiała aż zaprzeć się
nogami w chlupoczącym błocie. Warunki do gry były okropne – deszcz lał
niemiłosiernie a ostry wiatr porwał niektórym parasole, które latały teraz nad
nimi niczym widma przerażających dementorów.
Ginny wzdrygnęła się na samo wspomnienie tych
okropnych istot.
Z wysokich trybun ledwo można było dostrzec to,
co dzieje się na boisku. Czerwone i żółte szaty zawodników migotały niczym
blade plamy, a odgłosy komentatora zagłuszały grzmoty i obezwładniający hałas
ulewy. Ginny próbowała rozgrzać zmarznięte palce, usiłując dostrzec Harry’ego w
całym tym szaleństwie. Miała wrażenie, że niebo jeszcze bardziej pociemniało a
jedynym źródłem światła były błyskawice, oświetlające świat co kilkanaście
sekund.
I wtedy jej świat zamarł. Poczuła wszechogarniający
chłód, a w jej uszach pojawiła się nagła cisza. Wciąż widziała, jak w
zwolnionym tempie, krople deszczu spadają i obijają się bezgłośnie o
przemoczone drewno poręczy, której się trzymała. Błyskawice rozświetlały niebo,
jednak nie słyszała ogłuszających grzmotów. Rozpaczliwie chciała wziąć głęboki
oddech, jednak miała wrażenie jakby jej klatka piersiowa była skuta lodem. Głowę
wypełnił szum i czuła jak upada, a całe jej jestestwo wypełnił krzyk, jej
własny krzyk, przeplatany zimnym, okrutnym śmiechem…
Ocknęła się, wciąż przemoczona, zaledwie parę
minut później. Tuż nad nią pochylała się przerażona Demelza Robbins, woda
ściekała z jej włosów i kaptura prosto na jej twarz.
– Ocknęłaś się – stwierdziła z ulgą, podając
jej rękę.
Ginny wpatrywała się w nią długo, próbując
pozbierać swoje myśli.
– Dementorzy – wyjaśniła szybko Demelza. –
Około stu, jak myślę. Pojawili się znikąd, ale Dumbledore już się tym zajął… To
było straszne uczucie, wszyscy to poczuliśmy, ale nagle ty… Dobrze się czujesz?
Dementorzy. Czyli te przerażające istoty
pojawiły się znowu i ponownie przeżyła to gorzej niż inni. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Czy czuła
się dobrze? Minie zapewne dużo czasu, zanim będzie w stanie to stwierdzić.
– Gdybym powiedziała, że nie gorzej niż zwykle,
uwierzyłabyś mi? – odparła, a dziewczyna posłała jej ponure spojrzenie.
Przynajmniej nie współczujące. To już było coś.
Chwyciła jej rękę i wstała. Demelza wciąż
uważnie się jej przyglądała.
– Zaprowadzić cię do Skrzydła Szpitalnego?
Ginny zmarszczyła brwi i przyjrzała jej się
uważniej. Dziewczyna spoglądała na nią z troską, nerwowo przygryzając dolną
wargę. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z nią twarzą w twarz.
– Myślę, że nie trzeba – odparła, rozglądając
się nieprzytomnie po trybunach. – Zaraz, czy mecz się skończył? Harry złapał
znicza?
– On… Diggory złapał znicza, a Harry spadł z
miotły, w momencie kiedy dementorzy…
Ginny zamrugała szybko.
– H–harry? – wykrztusiła, czując jak świat
osuwa jej się spod nóg.
– Dumbledore go uratował, zanieśli go do
Skrzydła…
Ginny już jej nie słuchała, tylko odwróciła się
gwałtownie w stronę zejścia z trybun.
– Dopiero co zemdlałaś! – wykrzyknęła za nią
Demelza, próbując przekrzyczeć deszcz. – Pozwól mi się chociaż odprowadzić!
Ginny omiotła ją nieuważnym spojrzeniem i
przytaknęła głową, po czym ruszyła czym prędzej w stronę zamku.
*
W poniedziałek Blaise siedział na zajęciach
ogarnięty poczuciem oczekiwania. W poprzedni wieczór dostał od profesora Lupina
wiadomość, że jego szlaban zaczyna się po południu w Izbie Pamięci. Od tamtego
momentu rozmyślał o tym, jak uzyskać od Weasley informacje, które były mu
potrzebne, zakładając, że w ogóle będzie z nim rozmawiała. Nie potrafił też
przestać zastanawiać się, kiedy ponownie ujrzy Dario Pereza przechadzającego
się korytarzem w szkolnym uniformie. Oraz o tym, co w danej chwili znajdowało
się wiele kilometrów stąd, w podziemnych komnatach jego posiadłości…
– Będziesz się tak wgapiał w ten kociołek, czy
może pomożesz mi z tymi korzonkami? – spytał Draco, wskazując na swoje już
sprawne ręce.
Blaise zmrużył oczy, mierząc go czujnym
spojrzeniem.
– Myślałem, że już ozdrowiałeś – zdziwił się, z
ledwością kryjąc irytację w swoim głosie. – Poza tym, nie miałeś tylko jednej
niesprawnej ręki? Poradź sobie sam.
Podczas ich pierwszej lekcji opieki nad
magicznymi zwierzętami, prowadzonej przez gajowego Hagrida, Malfoy lekceważąc
jakiekolwiek ostrzeżenia, podszedł zbyt blisko do hipogryfa, co skończyło się
krwawym zadrapaniem w jego przedramię. Od tamtego czasu Draco, ku wielkiemu
rozzłoszczeniu Gryfonów, grał pokaraną przez los ofiarę. Zagroził nawet złożeniem
skargi na nowego nauczyciela oraz bezwzględnym pozbyciem się stworzenia, które
go zraniło. Pomimo tego, że Blaise trochę się z nim zgadzał (uważał, że jeżeli
Hagrid nie potrafił zapanować nad zwierzęciem, nie powinien im go pokazywać),
zachowanie Malfoya wzbudzało w nim niemałą irytację.
– Blaise, jak zawsze uroczy – zakpił Draco, ale
w jego oczach błysnęło uznanie. – Właściwie, przyjacielu, obie moje ręce mają
się dobrze i nawet nie jestem już obolały – dodał, demonstrując teatralnie
możliwości swoich nadgarstków. – Pewnie Potter nie może powiedzieć tego samego,
po tym jak spadł z miotły, bo zobaczył wielkich, strasznych dementorów, co?
Zaśmiał się, po czym razem z Crabbem i Goylem
naciągnęli kaptury i wyciągnęli przed siebie ręce, wydając z siebie złowrogie
dźwięki. Blaise rozejrzał się i zobaczył czerwonego na twarzy Rona Weasleya i
Pottera, który zacisnął mocno usta.
Po chwili Draco udał, że mdleje w bardzo
przesadzony sposób, przykładając dłoń do czoła. Większość Ślizgonów zaśmiała
się głośno, ale Blaise przyglądał się Weasleyowi. Jego mina bardzo przypominała
mu tę, którą miała jego młodsza siostra, tuż przed tym, jak ostatnio rzuciła
się na…
PLASK!
Weasley bez zastanowienia chwycił ogromne serce
krokodyla i cisnął nim prosto w twarz niczego nie spodziewającego się Malfoya.
Tym razem Blaise miał ogromną ochotę się
zaśmiać, jednak odwrócił się dyskretnie do swojego kociołka. Słyszał tylko
wysyczane przekleństwa Draco i rozwścieczony głos Snape’a:
– Weasley, przez twoje barbarzyńskie zachowanie
Gryffindor właśnie stracił pięćdziesiąt punktów.
W przerwie na lunch Blaise pospiesznie pochłonął
posiłek, po czym wyszedł z Wielkiej Sali, mając zamiar odwiedzić jeszcze
bibliotekę. Po drodze zauważył znajomą rudą czuprynę i nie mógł się powstrzymać
– podszedł i stanął tuż za nią, przyglądając się jak z uwagą studiuje klepsydry
z punktami.
– Nie martw się, twój brat pobił cię w traceniu
punktów na dzisiejszej lekcji eliksirów. Twoje dwadzieścia przy jego
pięćdziesięciu już nie brzmi tak imponująco.
– Na
Merlina, Zabini – syknęła Ginny Weasley, trzymając się teatralnie za serce i
odwracając się w jego kierunku. – Odczep się ode mnie, bo jak tak dłużej
pójdzie, pomyślę, że mnie śledzisz.
– Nie
dokończyliśmy naszej rozmowy z pociągu – odparł, niewzruszony jej sugestią. –
Chociaż doszła jeszcze kwestia tego, że zamieniłaś się w ziejącą ogniem
wariatkę. To też możemy omówić.
– Czyli
nie przeczysz, że mnie śledzisz – upewniła się, unosząc brew. – Twoi koledzy
nie są zdziwieni, że masz na moim punkcie obsesję?
– Co?
Nie, Weasley, to nie… Nie mam na twoim punkcie obsesji! – Udało jej się zbić go
z tropu. – Nie zmieniaj tematu.
– Ja
go nie zmieniam, ja go po prostu nie
podejmuję – podkreśliła. – Mówiłam ci już, że to nie twoja sprawa.
– Trochę
jednak tak – stwierdził, zbliżając się gwałtownie i ściszając głos. – Bo
również miałem ten dziennik w dłoni i chciałbym, dziękuję bardzo, wiedzieć, z
czym miałem do czynienia.
– To
przeszłość, Zabini. Cokolwiek to było, tego już nie ma – odparła chłodno.
– Nie
ma, jesteś pewna?
Ginny
obdarzyła go długim spojrzeniem, w którym miał wrażenie, pojawiła się smutna
nostalgia.
– Absolutnie
pewna – potwierdziła. – Pozostały tylko cienie przeszłości. I ludzie, którzy
węszą wokół spraw, które ich nie dotyczą – dodała, mierząc go wściekłym
spojrzeniem.
Blaise
przechylił głowę w zamyśleniu.
– W
takim razie widzimy się na szlabanie, Weasley. Kto wie? Przez dwie godziny może
mi się w końcu zwierzysz.
W
momencie, gdy się odwracał, zdołał ujrzeć wstępujące rumieńce na jej
policzkach.
– Ani mi
się śni, Wężu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz