sobota, 19 września 2020

 


Rozdział 11. Furia

 

Wzięła głęboki oddech i chłodne, przyjemne powietrze wypełniło jej płuca. Zanurkowała w dół, czując obezwładniający pęd wiatru. Adrenalina buzowała jej w żyłach, kiedy przyspieszyła jeszcze bardziej. Z trudem ominęła wystającą gałąź wysokiego świerku, po czym skręciła gwałtownie i wylądowała na niewielkiej polanie, ryjąc butami błoto. Niewielkie kropelki rozprysły się na białej koszuli jasnowłosej dziewczyny, która siedziała oparta o pobliski pień i czytała książkę.

– Ups – powiedziała Ginny, zsiadając z miotły. – Nie chciałam.

Dziewczyna spojrzała na nią wielkimi, niebieskimi oczami i uśmiechnęła się marzycielsko.

– Lubię ziemię – oznajmiła. – To część pięknej natury.

– Racja – parsknęła Ginny, po czym podeszła do niej i zaczęła ściągać z siebie ochraniacze. – Też czasem lubię potaplać się w dobrym błotku. O cholera, zaraz lunie deszcz.

Zdążyła to powiedzieć w momencie, gdy poczuła pierwszą kroplę na swoim nosie.

– Potańczymy w deszczu? – zaproponowała Luna.

Widząc jej zachwycony wyraz twarzy, nawet przez moment nie pomyślała, że blondwłosa żartuje.

– Może następnym razem.

Znajomość z Luną okazała się sporadyczna, dokładnie taka, jakiej potrzebowała. Spotykały się głównie przypadkiem, a gdy już to nastąpiło, większość czasu spędzały w komfortowym milczeniu. Dziewczyna nie zadawała wiele pytań i to w niej ceniła. Przy niej nie musiała niczego udawać. Wypowiedzi Luny były co najmniej dziwne, jednakże wolała tę szczerość niż niezręczne próby nawiązania z nią kontaktu przez osoby, którymi kierowało tylko współczucie i litość.

Odkąd przybyła do Hogwartu spotkała się z różnymi reakcjami uczniów odnośnie swojej osoby. Wielu z nich, dotąd nie zwracających na nią uwagi, patrzyło na nią z wszechwiedzącymi, smutnymi minami, jakby była tą prawie martwą dziewczyną. Inni gorączkowo zapragnęli zostać jej przyjaciółmi, wypytując niedyskretnie o wydarzenia z ostatniego roku. Byli również i Ślizgoni – co prawda nie wszyscy – spoglądający na nią z większą pogardą niż zazwyczaj.

Ona odczuwała tylko dwie emocje, kiedy patrzyła na wszystkich uczniów.

Wściekłość i wstyd.

A przede wszystkim obezwładniający, palący wstyd.

Wciąż nie mogła spojrzeć prosto w oczy osobom, które uległy spetryfikowaniu. To, że nie pamiętała dokładnie tych wydarzeń, nie znaczyło wcale, że nie pojawiały się w jej snach, przekręcone i okrutne.

– Nie lubisz deszczu? – zapytała ją Luna, gdy przemoczone wylądowały nieopodal szkolnego schowka na miotły. Ginny szybko odstawiła miotłę na miejsce i pognała z dziewczyną w kierunku zamku.

– Nie – odpowiedziała krótko w biegu.

Kiedy znalazły się w środku, były już kompletnie przemoczone. Włosy Luny spływały w mokrych strąkach prosto na jej ramiona, a ich kroki zostawiały brudne ślady na posadzce. Ginny wiedziała, że jeżeli w tym momencie wpadną na Filcha, czeka ich szlaban.

– Ale deszcz jest taki cudowny. Zsyła oczyszczenie na suchy, mizerny świat. Daje ukojenie spragnionym.

Ginny deszcz kojarzył się tylko z wodą, której kapanie rozbrzmiewało w Komnacie Tajemnic, kiedy leżała na przeraźliwie zimnej posadzce. Jedynym ukojeniem jakiego mogła wtedy doznać, była śmierć.

Nie uznała jednak, że Luna powinna o tym wiedzieć.


*

 

Tej nocy Ginny zerwała się z wrzaskiem, walcząc ze swoją pościelą. Oddychała płytko i miała wrażenie, że brakuje jej powietrza; plecy miała mokre od potu. Czuła wewnętrzny niepokój, a serce boleśnie obijało jej się o żebra. Przełknęła z trudem ślinę i odchyliła niepewnie zasłony. Widząc rozszerzone z przerażenia oczy współlokatorek, poczuła jak przeraźliwe zimno rozlewa się po jej ciele. Na jej twarzy pojawił się grymas. Bez słowa wstała z łóżka, kierując się w stronę łazienki.

Gdy znalazła się w środku, osunęła się na podłogę, opierając głowę o drzwi i przymknęła powieki. Przed oczami wciąż miała ich współczujący wyraz twarzy. Nie mogła znieść tego widoku.

Nie pamiętała samego snu. Miała doskonałe pojęcie, o czym on prawdopodobnie był, jednakże wcale nie ubolewała, że szczegóły nie wbiły jej się w pamięć. Minęły prawie dwa miesiące odkąd przerażająca postać w pociągu przywołała jej najgorsze koszmary i od tamtego czasu udało jej się przekonać samą siebie, że znajdują się one daleko.

Z jakiegoś powodu koszmary przypomniały o sobie tej nocy.

Czując palący wstyd, wyszła z powrotem do dormitorium. Dwie współlokatorki leżały w łóżkach, pogrążone we śnie, bądź udające, że śpią. Dokuczliwy ucisk nie opuszczał jej klatki piersiowej. Żaden rok nie mógł być gorszy od poprzedniego, jednakże… Ta przepaść, która ich dzieliła, przepaść, której prawdopodobnie by nie było, gdyby nigdy nie spotkała Toma – bolała. Wiedziała, że Demelza uwielbia quidditch a pasją Vicky są zaklęcia. Wiedziała, że w normalnych warunkach nawiązałaby z nimi normalną, przyjacielską więź. Teraz jednak wciąż miała tę świadomość, że widzą w niej zdziwaczałą wariatkę, jaką była na pierwszym roku oraz krzyczącą we śnie dziewczynę, którą była w tym. Czuła się przed nimi odsłonięta w sposób, który jej się nie podobał.

Położyła się z powrotem do łóżka i przez długie minuty wpatrywała się w baldachim. Gdy pojawiły się pierwsze promienie słońca, ubrała się i powoli zeszła na śniadanie. Szła niespiesznie, obserwując jak jasność powoli wypełnia ponure korytarze. Uwielbiała moment, w którym zamek budził się do życia.

Gdy już prawie kończyła samotny posiłek, pomieszczenie stopniowo wypełniało się ludźmi. Kątem oka zauważyła, jak przygnębiony Harry rozmawia z Ronem i Hermioną. Mimowolnie podsłuchała rozmowę, w której próbowali go pocieszyć, ponieważ jego wujostwo nie podpisało mu pozwolenia na wyjście do Hogsmeade.

– Przyniesiemy ci mnóstwo słodyczy z Miodowego Królestwa – zapewniała Hermiona.

­– A wieczorem jest przecież uczta. No wiesz, uczta w Noc Duchów.

Ginny zamarła i z trudem przełknęła kolejną łyżkę owsianki. Noc Duchów. Zupełnie o tym zapomniała.

Niespodziewanie przed jej oczami pojawił się obraz ściekającego krwią napisu, który własnymi rękami namalowała na ścianie rok temu. Poczuła, że robi jej się słabo i pospiesznie wstała od stołu.

Jej oddech gwałtownie przyspieszył i ogarnęła ją wściekłość. Normalni nastolatkowie mieli na głowie naukę, egzaminy, nawet Harry martwił się o coś tak głupiego jak wyjście do wioski czarodziejów… Jej jednak przed oczami wciąż stawały te krwiożercze wydarzenia, pomimo że minęło już tyle czasu. Tom Riddle zniknął, lecz nadal siał w jej głowie spustoszenie, wciąż sprawiał, że czuła się… potworem. Wiedziała, że to wszystko było jego winą, ale jakaś część jej duszy obwiniała się za wszystko w równie dużym stopniu. Gdyby nie była taka naiwna…

Wybiegła na błonia, a powiew rześkiego, ostrego wiatru wdarł się w jej nozdrza.

Głupia, głupia, głupia.

Jak ona mogła zaufać czemuś, czego nie widziała? Jak mogła pozwolić przejąć swoje życie, ba, wręczyć mu je na złotym talerzu?

Naraz poczuła jak wypełnia ją ogień. Burzliwy temperament, który zdusiły w niej koszmary poprzedniego roku, na nowo zbudził się do życia.

Pędziła z furią przed siebie. Przepełniała ją silna złość, z ogromną mocą buzująca w jej żyłach. Poprzez palce obu dłoni przebiegł elektryzujący prąd, a gdzieś w środku jej klatki piersiowej ryczała bestia. Miała ogromną ochotę coś zniszczyć.

Była niewinną, małą dziewczynką.

Wszyscy jej mówili, że wciąż nią jest. Strasznie ciężko było jej w to uwierzyć, kiedy pamiętała swoje okrwawione ręce.

Dotarła na skraj Zakazanego Lasu i dysząc ciężko dopadła do samotnego drzewa. Uderzyła w pień raz, potem drugi. Jej drobne dłonie przeszył ból, pojawiła się krew. Dobrze. Właśnie tego potrzebowała.

Kora była ciemna, mokra po niedawnym deszczu. Czarna jak włosy jej oprawcy, jej przyjaciela, jej niedoszłego mordercy. Dziki zew w żyłach przybrał na sile.

Sam–Wiesz–Kto.

Tom Riddle.

Jej przyjacielem był morderca rodziców Harry’ego, najpotężniejszy i najmroczniejszy czarnoksiężnik ostatnich czasów.

Zasługiwał na to, by spłonąć w piekle.

Wyciągnęła różdżkę i wycelowała.

Incendio!

Silny promień uderzył prosto w pień, zostawiając po sobie smolisty ślad i strumyk dymu. Uniosła różdżkę i powtórzyła zaklęcie, raz za razem, aż do skutku.

Przyglądała się, oddychając nierówno, jak drzewo powoli staje w płomieniach. Czuła żar bijący z nieokiełznanego żywiołu. Ogień odbijał się w jej brązowych oczach, kiedy patrzyła z fascynacją jak czerwone języki zajmują wyższe gałęzie i pożerają wszystko, z czym się zetkną. Wyobraziła sobie wijącego się Toma, krzyczącego przeraźliwie i błagającego ją o pomoc…

Może rzeczywiście była potworem…

Aguamenti!

Wtem drzewo zalały strumienie wody, momentalnie gasząc pożar. Pozostał jedynie skwierczący dym unoszący się wysoko w górę i okropny zapach spalenizny.

– Oszalałaś?!

Ginny wciąż wpatrywała się w dymiący pień. Gdyby to tylko było tak proste… Pozbyć się go jednym zaklęciem… Usunąć go całkiem z głowy…

– Wiesz, że możesz za to dostać co najmniej miesięczny szlaban?

W końcu odwróciła się w stronę swojego towarzysza. Wcale nie zdziwiła się, kto za nią podążył i ją tu znalazł.

– Podkablujesz mnie? – zapytała kpiąco.

– Nie wiem, a wyjaśnisz mi co się tak zezłościło, że chcesz puścić z dymem Zakazany Las?

– Nie wiem, a czy ty zawsze musisz odnajdować mnie w takich akurat sytuacjach? – spytała z furią. – Jeszcze pomyślę, że mnie śledzisz.

Blaise Zabini wpatrywał się z nią z mieszaniną złości i rozgoryczenia. Okrążyła go i stanęła naprzeciw niego, z wciąż uniesioną różdżką.

– Oooch, będziemy walczyć? – parsknął, unosząc wysoko brwi.

– Może i właśnie powinniśmy. Mam ciebie dość – syknęła, czując, że potrzeba, by dać upust swojej złości, rośnie. Przez chwilę pomyślała, co by było, gdyby Blaise nie oddał jej tego przeklętego dziennika. Gdyby zamiast niej, opętał właśnie jego. – Może to właśnie ciebie potrzebuję rozwalić.

Ślizgon przybrał obronną pozycję i również uniósł różdżkę. Ginny długo się nie zastanawiając, ruszyła pierwsza.

– Flipendo!

Nie spodziewał się, że zaatakuje go tak szybko i bez wahania. Gdy zaklęcie trafiło go prosto w pierś, upadł z łoskotem na ziemię.

– Ty chytra… Lisico…

Wstał w mgnieniu oka i tym razem on wystrzelił bez ostrzeżenia.

– Depulso!

Ginny uchyliła się, jednak promień zaklęcia zdążył ugodzić ją w ramię. Zatoczyła się chwiejnie do tyłu i wbiła w niego wściekłe spojrzenie. Z dzikim okrzykiem skoczyła ku niemu, niczym rozwścieczony drapieżnik. Dysząc ciężko, powaliła go na ziemię i przytrzymała mu nadgarstki, próbując go unieruchomić.

– Weasley! – wykrzyknął zirytowany, szamocząc się z nią wściekle. – Podpalasz drzewo, wyzywasz mnie na pojedynek, a teraz rozpoczynasz mugolską bójkę?!

Ginny jednak nie słuchała. Tama hamująca wszystkie emocje, które się w niej kotłowały przez te parę miesięcy, puściła. Krzyczała i obijała go pięściami, czując jak pod powiekami pojawiają się palące łzy. Z czasem jej uderzenia były coraz słabsze i Blaise zdołał się uwolnić, sprawiając, że dziewczyna upadła na kolana. Oparła ręce przed siebie i oddychała ciężko, próbując zahamować niezręczny wybuch płaczu. Czuła jak Blaise stoi za nią i przygląda jej się bez słowa.

– No powiedz to – wychrypiała, patrząc na niego oczami mokrymi od łez. Jej włosy i ubrania były w nieładzie. Jego nie wyglądały zresztą wiele lepiej. – Powiedz, jaka jestem żałosna. Powiedz, jaki ze mnie…

– Ty chcesz być ukarana, Weasley – stwierdził cicho, patrząc na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. – Ty chcesz dostać szlaban. Chcesz, żebym cię wyzwał. Nie obchodzi cię jak, ale… chcesz zostać upokorzona.

Przykucnął przy niej i wbił w nią spojrzenie swoich przenikliwych, zielonych oczu.

– Co to z tobą zrobiło?

Ginny drgnęła. Spojrzała na niego, marszcząc brwi. Skąd on…

– Co tu się dzieje?!

Odwrócili się, jak rażeni gromem. W ich kierunku gnał profesor Lupin.

– Czy ktoś może mi wytłumaczyć, co się właśnie wydarzyło?

Jego bystre spojrzenie omiotło spalone drzewo, z którego wciąż unosiły się pojedyncze smugi dymu. Ginny wciąż wpatrywała się w Blaise’a.

– Zaatakowała mnie, profesorze – odparł chłopak, posyłając jej znaczące spojrzenie. Wtem na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech. – A ja nie pozostałem jej dłużny.

Lupin przyjrzał im się groźnie.

– Pojedynki na terenie szkoły są zakazane. A co do podpalenia drzewa… – uniósł brwi, a Ginny wydawało się, że na jego twarzy przez chwilę błysnęło zdumienie – to znaczące wykroczenie. Oboje tracicie po dwadzieścia punktów.

Ginny powoli wstała i pokiwała ze skruchą głową.

– W przyszłym tygodniu rozpoczniecie również dwutygodniowy szlaban. Szczegóły podam wam później.

– A–ale… razem? – spytała niepewnie.

– Tak, panno Weasley. Jakiekolwiek niesnaski są między wami, może wspólne odrabianie szlabanu spowoduje wasz rozejm.

Blaise posłał jej kpiący uśmiech, a ona warknęła.

– I panno Weasley – zwrócił się bezpośrednio do niej. – Chciałbym zamienić z panną słówko w moim gabinecie.

 

*

 

Siedziała w gabinecie profesora Obrony przed Czarną Magią i wpatrywała się ponuro w jego pewne ręce, gdy zaparzał jej herbatę. Nie miała pojęcia, o czym chciał z nią porozmawiać. Prawdopodobnie dotyczyło to jej zachowania, które doprowadziło do jej szlabanu. Nie wiedziała jednak, dlaczego nie wezwał również Blaise’a.

– Nie musisz się denerwować, Ginny – rzekł Lupin, podając jej filiżankę herbaty. – Ta rozmowa zostanie między nami. Nie mam zamiaru się nad tobą pastwić, swoje zachowanie… odrobisz na szlabanie – dodał z krzywym uśmiechem.

Ginny przyjrzała się mu szeroko otwartymi oczami.

– To co w takim razie tutaj robię?

Lupin potarł skronie, jakby zastanawiał się nad czymś, co sprawiało mu duży problem. Ginny uderzyło, jak zmęczona była jego twarz. Pod oczami widniały cienie, a dopiero teraz dojrzała, że jego ciało jest pokryte różnymi rodzajami blizn. Skąd on je wszystkie miał?

– Bójka ze szkolnym rywalem to jedno, aczkolwiek zastanawiam się… co skłoniło cię do podpalenia tego drzewa?

Dziewczyna wstrzymała oddech i przygryzła wargę.

– To… ja… straciłam panowanie nad sobą – przyznała.

Profesor wciąż świdrował ją czujnym spojrzeniem.

– Czy jest coś, o czym chcesz porozmawiać, Ginny?

Ginny spojrzała w jego szczere, badawcze oczy i od razu zrozumiała, co miał na myśli. Mimo że nie był wtedy obecny, pozostali nauczyciele musieli mu przekazać, co miało miejsce w poprzednim roku.

Długo mu się przyglądała, rozmyślając nad tym, czy powinna odpowiedzieć cokolwiek. Wszelkie rozmowy jakie kiedykolwiek przeprowadziła z innymi dorosłymi sprowadzały się do tego, jakim ogromnym szczęściem było, że przeżyła. O tym, że była silna i przetrwa, a koszmary kiedyś znikną. Nie dali jednak żadnych wskazówek, jak sobie z tym poradzić. Jak długo będzie to trwało i co ma zrobić, by nie czuć tego palącego poczucia winy.

Coś jej jednak mówiło, że siedzący przed nią profesor zmagał się z własnymi demonami. I może właśnie to sprawiło, że przełknęła ślinę i powiedziała:

– Czasem chciałabym… chciałabym sprawić, żeby on po prostu zniknął. Znaczy się, wiem, że go już nie ma, ale to co ze mną zrobił… wciąż we mnie jest. Idę korytarzem i nagle pojawia się we mnie myśl, czy może dokładnie rok temu szłam dokładnie tą samą drogą, zupełnie tego nieświadoma i mijali mnie ludzie, patrzyli na mnie i widzieli… właściwie to nie widzieli. Patrzę na twarze tych, którzy zostali spetryfikowani i myślę o tym, że byli o krok od śmierci z moich rąk… Spoglądam w lustro i widzę…

– Potwora – dokończył ponuro Lupin.

Ginny zadrżała a po jej policzku spłynęła samotna łza.

– Tak – odparła cicho, patrząc na swoje ręce. – Tak właśnie się czuję. I może… – z jej ust wyrwał się urywany szloch – może właśnie tym jestem. Wyobrażałam sobie, że to on.

Usłyszała jak mężczyzna wstaje z krzesła i kuca tuż przed nią. Delikatnie wyjął z jej rąk kubek, po czym chwycił jedną z nich. Jego ręce były szorstkie, a zarazem delikatne.

– Czasem w naszym świecie obezwładnia nas mroczna siła, której nie sposób okiełznać. Która zmusza nas do robienia rzeczy, zarówno strasznych jak i nie mających żadnego związku z naszą wolną wolą.

Dziewczyna odetchnęła głęboko i spojrzała w jego oczy. Była w nich szczerość i zrozumienie. Nie dostrzegła w nich litości ani strachu, jedynie głęboki smutek.

 – Nie znaczy to jednak, że jedyne co nam pozostaje, to się jej poddać. Możemy z nią walczyć, chociaż nikt nie powiedział, że to będzie proste. Możliwe, że widmo tego, co się stało, zostanie z tobą na zawsze. Uwolniłaś się od niego, jednak twoja droga dopiero się zaczęła. Prawdziwym kluczem do poradzenia sobie z wszystkim, co się wydarzyło jest to, byś znalazła w swym cierpieniu sens. Byś swoje doświadczenia zamieniła w broń i udowodniła sobie, że nie przeszłaś tego wszystkiego na darmo.

– Ktoś mi kiedyś powiedział, że właśnie mam tak na to spojrzeć. Że dzięki temu stanę się silną czarownicą.

– Nie przeczę, że tak będzie. Ba, jestem absolutnie tego pewny, Ginny. Przeżycia jak te, sprawiają, że patrzymy na świat pod innym kątem, ale odbierają nam też niewinność. Nie pozwól, by one cię definiowały. Nie pozwól, by zniszczyły w tobie coś jeszcze.

Ginny otarła łzę i przytaknęła.

– Dobrze. Nie pozwolę.

Lupin uśmiechnął się do niej i mocniej zacisnął jej dłoń.

– I pamiętaj. Nic z tego, co się wydarzyło nie jest twoją winą. Absolutnie nic.

Kiedy spojrzała w jego smutne, szczere oczy, uwierzyła mu. I chociaż czuła, że jeszcze długa droga przed nią, ciężar w jej klatce piersiowej rozluźnił się.

– Dziękuję, profesorze.

– Do usług, Ginny. – Profesor wstał i na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Następnym razem, jak będziesz miała ochotę coś podpalić, podejdź do mnie. Z doświadczenia wiem, że tak spektakularne wybuchy złości mogą skończyć się bardzo źle.

Ginny oblała się rumieńcem i gorliwie przytaknęła. Gdy wychodziła z gabinetu na pusty korytarz, wzięła pierwszy, pełny oddech od miesięcy. I było to obezwładniające uczucie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

OBSERWATORZY