
Rozdział
10. Powroty
Rozległ się odgłos sygnalizujący odjazd i pociąg ruszył
leniwie, pozostawiając w oddali dworzec King’s Cross. Ginny wyglądała przez otwarte
okno, z którego machała na pożegnanie rodzicom. Rozpoczynała właśnie drugi rok
w Hogwarcie i wszystko wydawało jej się znajome a jednocześnie tak bardzo obce.
Nie potrafiła określić uczuć kłębiących się w jej wnętrzu. Przyszłość jawiła
jej się niczym nieodgadniona zagadka, nieprzewidywalna i okrutna w swoich planach.
Niemal widziała jak zło przenika przez ściany pociągu, kłębi się wokół ludzi –
uśpione, czekające, niewidzialne…
Gotowe
na spotkanie z kimś równie naiwnym jak ona sama.
– Muszę
z wami porozmawiać na osobności – mruknął Harry do Rona i Hermiony.
– Ginny
spadaj – powiedział bez zastanowienia Ron, a ona drgnęła, czując dreszcz
przebiegający wzdłuż jej kręgosłupa.
Spojrzała
w ich kierunku, wyrywając się ze swoich rozmyślań. Gdy dotarł do niej sens
wypowiedzianych w jej kierunku słów, poczuła jak ogarnia ją złość.
– Och,
jaki jesteś miły! – prychnęła i odmaszerowała, chwytając swój kufer.
Smutek i
rozdrażnienie wypełniły jej serce, a krew zawrzała w żyłach. Zupełnie nic się
nie zmieniło. Cudowna trójka i ich sekrety, do których nikt oprócz nich nie
miał wstępu.
Szła
powoli, szukając jakiegoś wolnego przedziału. Nieznośny ciężar osiadł w dole
jej brzucha, powodując mdłości. Jak głupia była, licząc na to, że wydarzenia z
poprzedniego roku cokolwiek zmieniły? Czego się spodziewała? Ich zrozumienia,
litości? Tego, że teraz być może coś ich łączyło?
Przepaść
między nimi była taka sama jak przedtem, a ona czuła się bardziej samotna niż
kiedykolwiek.
W pewnym
momencie dostrzegła brązową czuprynę Neville’a, który ściskał w rękach swoją
żabę Teodorę i próbował wtaszczyć kufer do środka przedziału. Dziewczynka
podążyła za nim, mając nadzieję, że chociaż tam będzie mile widziana.
– Ginny!
– ucieszył się na jej widok Neville. – Usiądziesz z nami? Mamy jeszcze wolne
miejsce.
Przytaknęła
nieco onieśmielona i obserwowała jak
chłopak bierze od niej kufer i układa go na jednej z półek. Do tej pory nie
zamieniła z nim wiele słów, jednak znali się chociażby przez to, że byli z tego
samego domu i jedli obok siebie posiłki w Wielkiej Sali. Oprócz nich w
przedziale znajdował się Dean Thomas i Seamus Finnigan, oboje z tego samego
roku, co Harry, Ron i Neville. Przywitali się z nią ochoczo i po chwili rozwinęła
się całkiem przyjemna rozmowa, dotycząca jej wakacji w Egipcie. Ginny naprawdę
doceniała fakt, że nie poruszają tematu ostatniego roku, mimo że dostrzegła
ciekawe spojrzenia rzucane w jej stronę.
Kiedy do
końca podróży pozostało już niewiele czasu, Ginny opuściła przedział, by
wyprostować trochę nogi. Spacerowała bez konkretnego celu, obserwując
zmieniający się krajobraz za oknem i uczniów beztrosko nadrabiających stracony
czas ze swoimi znajomymi. Dziewczyna patrząc na nich, czuła niemiły skurcz w
żołądku. Zastanowiła się przez chwilę, czy w tym roku uda jej się zawrzeć
jakieś przyjaźnie. Niegdyś było to jej jedno z najskrytszych marzeń. Szybko jednak
odrzuciła tę myśl, zaciskając nerwowo pięści. Ostatnim razem, gdy powierzyła
komuś swoje zaufanie, znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
W pewnym
momencie poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Rozejrzała się uważnie i wtedy go
dostrzegła – wbijał w nią te swoje migdałowe, przenikliwie zielone oczy. Miała
wrażenie, że znacznie urósł od ostatniego razu, kiedy go widziała. Wydawało jej
się też, że wyglądał na znacznie bardziej przybitego.
Odwzajemniła
jego spojrzenie, czując dziwne gorąco pragnące wyrwać jej się z piersi. Podejrzewała,
że spośród wszystkich osób, które dziś spotkała, to właśnie on jest w stanie
być na tyle arogancki i zuchwały, że bez ogródek zapyta ją o zdarzenia z
zeszłego roku.
– Nie
uciekaj, Weasley – zawołał do niej, ruszając powoli w jej stronę, dokładnie tak
jak przewidziała.
– Zabini
– odparła chłodno, nie wychodząc mu na spotkanie.
Zbliżył
się do niej, po drodze rozglądając się na boki. Widząc, że otacza ich stanowczo
zbyt dużo osób, chwycił ją za łokieć, popychając w stronę tyłu pociągu.
– Hej! –
zaooponowała Ginny, próbując mu się wyrwać. Jego uchwyt był jednak na tyle
silny, że nie odniosło to żadnych efektów.
– Cicho
– szepnął, lekko luzując uścisk. – Chcę cię tylko o coś spytać.
W końcu
ją puścił, a Ginny nie mogąc się powstrzymać, walnęła go w ramię.
– Jaki
jest twój problem? – zapytała, cała purpurowa na twarzy.
Blaise
przyglądał się jej intensywnie.
– Myślę,
że to o co zapytam, powinniśmy usłyszeć tylko my.
Ginny
wydęła wargi, niezadowolona.
–
Zabini, nie mówiłam nikomu o…
–
Weasley – przerwał jej, nagle poważniejąc. – Ja nie o tym. Ten twój dziennik,
ten który ci oddałem… Czym on był dokładnie?
Intensywność
jego spojrzenia sprawiła, że Ginny poczuła ogromną ochotę, by po prostu uciec.
Wydała z siebie zirytowane prychnięcie.
– To nie
jest naprawdę twoja sprawa.
– Czy to
miało związek z atakami? – zniżył ton swojego głosu do szeptu. – Z Komnatą
Tajemnic? Nie byłaś przypadkową ofiarą?
Ginny
czuła jak robi jej się niedobrze. Pod ostrzałem jego pytań mimowolnie poczuła
jak pocą jej się ręce, a bicie jej serca przyspiesza. Już miała odwrócić się i
po prostu odejść, kiedy poczuła jak pociąg gwałtownie hamuje. Wymienili z
Blaisem zaskoczone spojrzenia, rozglądając się dookoła.
– To
jeszcze nie czas – potwierdził jej obawy chłopak.
Nagle
poczuli wstrząs i pociąg całkowicie się zatrzymał. Ginny straciła równowagę i
poleciała w kierunku Blaise’a, kompletnie zwalając go z nóg. Leżała na nim,
spanikowana, gdy stało się jeszcze coś gorszego.
Zapanowała
kompletna ciemność.
Ginny
jęknęła, próbując wstać, czując ciało Blaise’a zamierzające zrobić to samo. W
duchu cieszyła się, że Ślizgon nie może dostrzec jej płonących policzków. Muszą
naprawdę przestać spotykać się w ten sposób.
Gdy tylko
udało jej się stanąć na nogi, bez zastanowienia pobiegła przed siebie, co
chwilę potykając się o zdezorientowanych i wystraszonych uczniów. Chciała przynajmniej
oddalić się od Blaise’a i jego dociekliwych pytań. Musiała znaleźć Rona, ale
nie miała pojęcia, gdzie znajduje się ich przedział. Weszła do kilku, zadając
pytania, jednak dopiero za którymś razem udało jej się ich zlokalizować.
– Kto
to?! – przywitał ją głośny okrzyk.
– A ty
kim jesteś?! – odkrzyknęła, wystraszona.
– Ginny?
–
Hermiona?
– Co ty
tu robisz?
–
Szukałam Rona i…
– Wchodź
do środka… siadaj…
– Nie
tutaj! – krzyknął Harry. – Tu ja siedzę!
Jeszcze
tylko tego by jej brakowało, by oprócz Blaise’a, usiąść na Harry’ego.
– Auuu!
– wrzasnął Neville. Nie miała pojęcia skąd i on tutaj się znalazł.
Ich
wzajemne okrzyki powstrzymał nagle głos dorosłego mężczyzny. Trzymał on w dłoni
garść płomyków, które oświetlały ich przerażone twarze.
– Nie ruszajcie
się z miejsc – oznajmił krótko, sprawiając, że zastygli w bezruchu.
Nagle
drzwi przedziału odsunęły się i ukazały postać w ciemnej pelerynie, z twarzą
zakrytą kapturem. Wyciągnęła w ich kierunku rękę, która wyglądała makabrycznie
– szara, pokryta liszajami, z długimi szponami jak u jakiegoś stwora…
Ginny zapatrzona
w rękę, dopiero po chwili usłyszała głośny świst i czas jakby stanął dla niej w
miejscu. Ogarnęło ją przeraźliwe zimno, a jej ciałem wstrząsnęły dreszcze.
Poczuła jakby jej wnętrzności związały niewidzialne sznury, tak że zabrakło jej
tchu. I nagle stało się coś, czego obawiała się najbardziej – w jej głowie
rozległ się cichutki głos… Głos, który nawiedzał ją w koszmarach…
– Ginny…
Zaczęła
się trząść jeszcze mocniej, całkowicie tracąc nad tym kontrolę. W pewnym
momencie poczuła, jak Hermiona obejmuje ją jedną ręką, szepcząc przy tym
uspokajające słowa. Mimowolnie z jej ust wyrwał się cichy szloch.
I wtem
wszystko ustąpiło, postać zniknęła, a ona mogła oddychać ponownie. Pozostało
tylko echo okropnego głosu, który pobrzmiewał w jej głowie.
Światło wróciło.
– Harry!
Rozejrzała
się i dostrzegła, że Harry leży na ziemi. Przebiegł ją zimny dreszcz. Czyli nie
tylko ona tak gwałtownie zareagowała na to coś.
Kiedy Harry w końcu odzyskał przytomność, mężczyzna, który jak się okazało, był
nowym nauczycielem obrony przed czarną magią, wytłumaczył im, że tym
przerażającym stworem był dementor. Ginny miała nadzieję, że nie spotka go już
nigdy w życiu.
*
Słońce
zostawiało na jej płomiennych włosach świetliste refleksy, sprawiając, że
wyglądały, jakby stanęły w ogniu. Jej policzki były zaróżowione i uśmiechała
się lekko, słuchając opowieści jednej z koleżanek. Przytakiwała głową,
wykazując umiarkowane zainteresowanie, jednak jej wzrok był nieobecny,
sugerujący, że myślami znajduje się daleko stąd. Pod jej oczami widniały ciemne cienie, jakby
nie spała poprzedniej nocy.
Blaise
wiedział, że nie powinien jej się tak przyglądać. Szczególnie podczas
śniadania, kiedy każdy uczeń mógł to zauważyć. Nie było to jednak jakąś
anomalią, ponieważ po wydarzeniach z ostatniego roku, dużo osób na nią
spoglądało, próbując sobie wyobrazić co dokładnie stało się w Komnacie Tajemnic.
– Wiem
co sobie myślisz, Blaise – usłyszał nagle głos Malfoya i podskoczył lekko,
wyrwany z rozmyślań. – Było tak blisko, a ta zdrajczyni krwi jednak przeżyła. I
to dzięki Potterowi… Potter… znów najlepszy, ale nie był taki odważny w
pociągu, co? Słyszałeś, że zemdlał?
Blaise
prychnął lekceważąco, co zazwyczaj było wystarczającą reakcją na jakiekolwiek
rozmyślania Malfoya. Mimo tego nie mógł zignorować nieprzyjemnego uczucia w
żołądku, które pojawiło się na myśl, że Ginny mogła zginąć. Wiedział, że nie
powinno ono mieć racji bytu, wiedział, że powinien chociaż w części podzielać
zdanie Malfoya. Zamiast tego, miał ochotę uderzyć go w twarz. To znacznie
pogarszało jego sytuację udawania perfekcyjnego czystokrwistego arystokraty.
Mimowolnie
zaczął się zastanawiać jak Ginny zareagowała na pojawienie się dementorów w
pociągu. Czy przez traumatyczne wydarzenia przeżywała to znacznie mocniej?
Nagle
przypomniał sobie jej ciało leżące na nim w kompletnych ciemnościach w pociągu
i poczuł wypieki na policzkach.
Pech
chciał, że akurat w tym momencie wzrok Ginny nagle spoczął na nim. Poczuł,
jakby jego serce stanęło, po czym zaczęło bić dwa razy szybciej. Patrzyli na
siebie przez dłuższą chwilę i odniósł wrażenie, że dziewczyna bije się z myślami.
Poruszył sugestywnie brwiami, prowokując ją. W odpowiedzi zacisnęła mocno usta.
Zapewne wróciła myślami do ich spotkania w pociągu. Blaise przyznał przed sobą,
że mógł rozegrać to nieco lepiej. Jeżeli liczył na uzyskanie jakichkolwiek
informacji z jej strony, musiał sprawić, żeby mu chociaż częściowo zaufała.
Albo znaleźć coś, czym będzie mógł ją zaszantażować, co brzmiało o wiele
bardziej prawdopodobnie.
Ginny
nagle przerwała ich kontakt wzrokowy i zarumieniła się gwałtownie. Blaise z
irytacją zauważył, że powodem tego był Potter, który zadał jej jakieś pytanie.
Jak wobec niego mogła być taka odważna, wybuchowa i absolutnie szalona, a przy
Potterze zachowywała się jak nieśmiała pięciolatka? Nie mógł uwierzyć, ile było
w niej sprzeczności.
Blaise
myślał, że jeżeli dowie się, jaką tajemnicę skrywała w poprzednim roku, da radę
o niej zapomnieć. Musiał jednak przyznać, że stanowczo się pomylił. Tak wiele
zdarzeń wciąż stało pod znakiem zapytania.
A on
chciał znać odpowiedzi na wszystkie.
*
Ginny
obudziła się cała zlana potem.
Dyszała
ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton, a jej poduszki leżały porozrzucane na
podłodze. Przymknęła zmęczona powieki i opadła z powrotem na łóżko, ze świstem
wypuszczając powietrze.
Znalezienie
się ponownie wśród murów Hogwartu przywołało niemiłe wspomnienia, wywołując u
niej koszmary, od których już myślała, że zdołała się uwolnić. Oprócz
przeraźliwego głosu Toma, w jej snach dodatkowo zaczęła się przewijać
zakapturzona, wysoka postać, która zbliżała się do niej, podczas gdy ona stała,
sparaliżowana strachem. W końcu unosiła kaptur, spod którego wyślizgiwał się
ogromny, uzbrojony w rzędy kłów wąż, sycząc na nią wściekle.
Dziewczyna
z impetem zrzuciła z siebie pościel i jej gołe stopy dotknęły zimnej podłogi.
Spojrzała na zegarek – była dopiero piąta. Nie miała jednak zamiaru wracać do
łóżka. Ubrała się pospiesznie i wymknęła się z dormitorium.
Pokój
Wspólny był pusty, tak jak i korytarze, gdy przemierzała je, włócząc się bez
większego celu. Straciła poczucie czasu, wsłuchując się jedynie w stukot swoich
obcasów oraz miarowe bicie serca. W końcu przystanęła przy parapecie wielkiego
okna, z którego było widać Zakazany Las. Słońce powoli wschodziło, tworząc na
nieboskłonie pomarańczowo–czerwoną paletę barw.
W
chwilach takich jak ta, musiała przyznać, że czasami tęskniła za Nim. Za ich
wspólnymi porankami, podczas których pokazywał jej tajemne miejsca w szkole. Za
uczuciem szczęścia, gdy wysłuchiwał jej obaw i udzielał pocieszających rad. Za
tym, kim myślała, że był. Jej przyjacielem. Wszystko okazało się jednak być
okrutnym kłamstwem, i Ginny gorączkowo starała się wyryć to w swoim sercu.
Z niewielkim
trudem wtaszczyła się na parapet i spojrzała w dół. Jej twarz owiał przyjemny
podmuch wiatru, a na przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Dobre
kilkanaście metrów dzieliło ją od spowitej mgłą zielonej trawy. Poczuła jak
bicie jej serca przyspiesza. Gdyby w tamtym roku Tom powiedział jej, że ma w
tej chwili skoczyć, zrobiłaby to. Stanęłaby na parapecie, przechyliłaby się w
dół i nikt nie zdołałby nawet krzyknąć, w momencie gdy jej ciało z zawrotną
prędkością leciałoby w dół…
– Wysoko
tu prawda? – odezwał się za nią głos. Ginny aż musiała przytrzymać się mocno
okna, by rzeczywiście nie upaść. Odwróciła się i zobaczyła jasnowłosą
dziewczynę z dziwnymi kolczykami w uszach.
– Jaka szkoda, że gdybyś spadła z tej
wysokości, to byś umarła – kontynuowała dziewczyna, jakby przeprowadzały
właśnie normalną, przyjacielską rozmowę i znały się od zawsze. – Chciałabym
polatać, wiesz? Ale zginąć raczej nie.
Ginny
nie miała pojęcia co jej odpowiedzieć, tylko wpatrywała się w nią z wyrazem
szoku na twarzy. Po kolorach jej szaty rozpoznała w niej Krukonkę, a gdy ta
podeszła do niej bliżej, zauważyła, że dziwnie wyglądające kolczyki, były w
rzeczywistości rzodkiewkami.
– Nie
chciałaś skoczyć, prawda? – zapytała ją, przechylając głowę i wbijając w nią
wielkie, błękitne oczy.
– Nie –
westchnęła Ginny.
– To
dobrze. Szkoda by było. Wydajesz się miła – stwierdziła, siadając obok niej.
– Ty też
– przyznała. Pomimo swojego dziwnego wyglądu, Krukonka emanowała aurą spokoju i
serdeczności. Gdy przyjrzała się jej twarzy z bliska, wydała jej się znajoma.
Możliwe, że chodziły razem na zajęcia, Ginny nie mogła mieć pewności. W
ostatnim roku nie zwracała większej uwagi na twarze innych uczniów, szczególnie
z innych domów.
– Mam na
imię Luna – podała jej rękę dziewczyna, a ona po chwili zastanowienia przyjęła
ją. – Luna Lovegood.
– Ginny
Weasley – odparła.
Luna
wytrzeszczyła na nią oczy.
– To
ciebie w tamtym roku porwał Sam–Wiesz–Kto? I Harry Potter cię uratował?
Ginny
przełknęła ślinę.
– Tak.
Luna
uśmiechnęła się.
– Dobry
chłopak, ten Harry. Dobrze być jego przyjacielem.
– Myślę,
że jakby ciebie porwał, też by cię uratował – odparła, ignorując bolesne
szarpnięcie w okolicach serca.
–
Naprawdę tak myślisz? – zapytała Luna, rozpromieniając się. Na jej policzki
wpłynęły czerwone plamy, a w oczach coś zalśniło.
– Absolutnie
– posłała jej nieśmiały uśmiech, a Luna klasnęła w dłonie. – Muszę cię jednak
zawieść, nie jestem jego przyjaciółką.
– Och,
nie martw się, ja też nie mam przyjaciół – przyznała rozbrajająco szczerze
Luna. – Ludzie nie chcą ze mną rozmawiać, chyba że o moich kolczykach i oczach.
Ale to raczej nie są miłe słowa – dodała po chwili.
Ginny
przyjrzała jej się uważnie.
– Twoje
oczy są bardzo ładne – stwierdziła. – A kolczyki… nigdy nie widziałam
podobnych.
–
Dziękuję, ale nie musisz mówić tego, co myślisz, że chcę usłyszeć – odparła
uprzejmie dziewczyna.
Ginny
zaperzyła się.
– Ale ja
naprawdę tak myślę. Ci, którzy mówią tobie te przykre słowa, mogą się wypchać.
Luna
zachichotała.
– Jesteś
zabawna!
Ginny
wzruszyła ramionami, ale na jej ustach pojawił się mimowolny uśmiech. Nagle
wpadła na pewien pomysł.
– Odnośnie tego latania…
Krukonka
wbiła w nią oczekujące spojrzenie.
– Wiem,
gdzie znajdują się szkolne miotły – szepnęła konspiracyjnie, zniżając ton
głosu, mimo że były kompletnie same. – I nieco znam się na skradaniu.
–
Oooooch – zachwyciła się Luna, uśmiechając się od ucha do ucha. – Prawie jakbym
miała przyjaciółkę!
Ginny
tym razem roześmiała się głośno, spoglądając na nią z niedowierzaniem. Po raz
pierwszy od długiego czasu poczuła, że może w końcu czarne chmury wokół niej
rozświetlą promienie słońca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz