niedziela, 6 września 2020

 


Rozdział 10. Powroty

 

Rozległ się odgłos sygnalizujący odjazd i pociąg ruszył leniwie, pozostawiając w oddali dworzec King’s Cross. Ginny wyglądała przez otwarte okno, z którego machała na pożegnanie rodzicom. Rozpoczynała właśnie drugi rok w Hogwarcie i wszystko wydawało jej się znajome a jednocześnie tak bardzo obce. Nie potrafiła określić uczuć kłębiących się w jej wnętrzu. Przyszłość jawiła jej się niczym nieodgadniona zagadka,  nieprzewidywalna i okrutna w swoich planach. Niemal widziała jak zło przenika przez ściany pociągu, kłębi się wokół ludzi – uśpione, czekające, niewidzialne…

Gotowe na spotkanie z kimś równie naiwnym jak ona sama.

– Muszę z wami porozmawiać na osobności – mruknął Harry do Rona i Hermiony.

– Ginny spadaj – powiedział bez zastanowienia Ron, a ona drgnęła, czując dreszcz przebiegający wzdłuż jej kręgosłupa.

Spojrzała w ich kierunku, wyrywając się ze swoich rozmyślań. Gdy dotarł do niej sens wypowiedzianych w jej kierunku słów, poczuła jak ogarnia ją złość.

– Och, jaki jesteś miły! – prychnęła i odmaszerowała, chwytając swój kufer.

Smutek i rozdrażnienie wypełniły jej serce, a krew zawrzała w żyłach. Zupełnie nic się nie zmieniło. Cudowna trójka i ich sekrety, do których nikt oprócz nich nie miał wstępu.

Szła powoli, szukając jakiegoś wolnego przedziału. Nieznośny ciężar osiadł w dole jej brzucha, powodując mdłości. Jak głupia była, licząc na to, że wydarzenia z poprzedniego roku cokolwiek zmieniły? Czego się spodziewała? Ich zrozumienia, litości? Tego, że teraz być może coś ich łączyło?

Przepaść między nimi była taka sama jak przedtem, a ona czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

W pewnym momencie dostrzegła brązową czuprynę Neville’a, który ściskał w rękach swoją żabę Teodorę i próbował wtaszczyć kufer do środka przedziału. Dziewczynka podążyła za nim, mając nadzieję, że chociaż tam będzie mile widziana.

– Ginny! ­– ucieszył się na jej widok Neville. – Usiądziesz z nami? Mamy jeszcze wolne miejsce.

Przytaknęła nieco onieśmielona  i obserwowała jak chłopak bierze od niej kufer i układa go na jednej z półek. Do tej pory nie zamieniła z nim wiele słów, jednak znali się chociażby przez to, że byli z tego samego domu i jedli obok siebie posiłki w Wielkiej Sali. Oprócz nich w przedziale znajdował się Dean Thomas i Seamus Finnigan, oboje z tego samego roku, co Harry, Ron i Neville. Przywitali się z nią ochoczo i po chwili rozwinęła się całkiem przyjemna rozmowa, dotycząca jej wakacji w Egipcie. Ginny naprawdę doceniała fakt, że nie poruszają tematu ostatniego roku, mimo że dostrzegła ciekawe spojrzenia rzucane w jej stronę.

Kiedy do końca podróży pozostało już niewiele czasu, Ginny opuściła przedział, by wyprostować trochę nogi. Spacerowała bez konkretnego celu, obserwując zmieniający się krajobraz za oknem i uczniów beztrosko nadrabiających stracony czas ze swoimi znajomymi. Dziewczyna patrząc na nich, czuła niemiły skurcz w żołądku. Zastanowiła się przez chwilę, czy w tym roku uda jej się zawrzeć jakieś przyjaźnie. Niegdyś było to jej jedno z najskrytszych marzeń. Szybko jednak odrzuciła tę myśl, zaciskając nerwowo pięści. Ostatnim razem, gdy powierzyła komuś swoje zaufanie, znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

W pewnym momencie poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Rozejrzała się uważnie i wtedy go dostrzegła – wbijał w nią te swoje migdałowe, przenikliwie zielone oczy. Miała wrażenie, że znacznie urósł od ostatniego razu, kiedy go widziała. Wydawało jej się też, że wyglądał na znacznie bardziej przybitego.

Odwzajemniła jego spojrzenie, czując dziwne gorąco pragnące wyrwać jej się z piersi. Podejrzewała, że spośród wszystkich osób, które dziś spotkała, to właśnie on jest w stanie być na tyle arogancki i zuchwały, że bez ogródek zapyta ją o zdarzenia z zeszłego roku.  

– Nie uciekaj, Weasley – zawołał do niej, ruszając powoli w jej stronę, dokładnie tak jak przewidziała.

– Zabini – odparła chłodno, nie wychodząc mu na spotkanie.

Zbliżył się do niej, po drodze rozglądając się na boki. Widząc, że otacza ich stanowczo zbyt dużo osób, chwycił ją za łokieć, popychając w stronę tyłu pociągu.

– Hej! – zaooponowała Ginny, próbując mu się wyrwać. Jego uchwyt był jednak na tyle silny, że nie odniosło to żadnych efektów.

– Cicho – szepnął, lekko luzując uścisk. – Chcę cię tylko o coś spytać.

W końcu ją puścił, a Ginny nie mogąc się powstrzymać, walnęła go w ramię.

– Jaki jest twój problem? – zapytała, cała purpurowa na twarzy.

Blaise przyglądał się jej intensywnie.

– Myślę, że to o co zapytam, powinniśmy usłyszeć tylko my.

Ginny wydęła wargi, niezadowolona.

– Zabini, nie mówiłam nikomu o…

– Weasley – przerwał jej, nagle poważniejąc. – Ja nie o tym. Ten twój dziennik, ten który ci oddałem… Czym on był dokładnie?

Intensywność jego spojrzenia sprawiła, że Ginny poczuła ogromną ochotę, by po prostu uciec. Wydała z siebie zirytowane prychnięcie.

– To nie jest naprawdę twoja sprawa.

– Czy to miało związek z atakami? – zniżył ton swojego głosu do szeptu. – Z Komnatą Tajemnic? Nie byłaś przypadkową ofiarą?

Ginny czuła jak robi jej się niedobrze. Pod ostrzałem jego pytań mimowolnie poczuła jak pocą jej się ręce, a bicie jej serca przyspiesza. Już miała odwrócić się i po prostu odejść, kiedy poczuła jak pociąg gwałtownie hamuje. Wymienili z Blaisem zaskoczone spojrzenia, rozglądając się dookoła.

– To jeszcze nie czas – potwierdził jej obawy chłopak.

Nagle poczuli wstrząs i pociąg całkowicie się zatrzymał. Ginny straciła równowagę i poleciała w kierunku Blaise’a, kompletnie zwalając go z nóg. Leżała na nim, spanikowana, gdy stało się jeszcze coś gorszego.

Zapanowała kompletna ciemność.

Ginny jęknęła, próbując wstać, czując ciało Blaise’a zamierzające zrobić to samo. W duchu cieszyła się, że Ślizgon nie może dostrzec jej płonących policzków. Muszą naprawdę przestać spotykać się w ten sposób.

Gdy tylko udało jej się stanąć na nogi, bez zastanowienia pobiegła przed siebie, co chwilę potykając się o zdezorientowanych i wystraszonych uczniów. Chciała przynajmniej oddalić się od Blaise’a i jego dociekliwych pytań. Musiała znaleźć Rona, ale nie miała pojęcia, gdzie znajduje się ich przedział. Weszła do kilku, zadając pytania, jednak dopiero za którymś razem udało jej się ich zlokalizować.

– Kto to?! – przywitał ją głośny okrzyk.

– A ty kim jesteś?! – odkrzyknęła, wystraszona.

– Ginny?

– Hermiona?

– Co ty tu robisz?

– Szukałam Rona i…

– Wchodź do środka… siadaj…

– Nie tutaj! – krzyknął Harry. – Tu ja siedzę!

Jeszcze tylko tego by jej brakowało, by oprócz Blaise’a, usiąść na Harry’ego.

– Auuu! – wrzasnął Neville. Nie miała pojęcia skąd i on tutaj się znalazł.

Ich wzajemne okrzyki powstrzymał nagle głos dorosłego mężczyzny. Trzymał on w dłoni garść płomyków, które oświetlały ich przerażone twarze.

– Nie ruszajcie się z miejsc – oznajmił krótko, sprawiając, że zastygli w bezruchu.

Nagle drzwi przedziału odsunęły się i ukazały postać w ciemnej pelerynie, z twarzą zakrytą kapturem. Wyciągnęła w ich kierunku rękę, która wyglądała makabrycznie – szara, pokryta liszajami, z długimi szponami jak u jakiegoś stwora…

Ginny zapatrzona w rękę, dopiero po chwili usłyszała głośny świst i czas jakby stanął dla niej w miejscu. Ogarnęło ją przeraźliwe zimno, a jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Poczuła jakby jej wnętrzności związały niewidzialne sznury, tak że zabrakło jej tchu. I nagle stało się coś, czego obawiała się najbardziej – w jej głowie rozległ się cichutki głos… Głos, który nawiedzał ją w koszmarach…

– Ginny…

Zaczęła się trząść jeszcze mocniej, całkowicie tracąc nad tym kontrolę. W pewnym momencie poczuła, jak Hermiona obejmuje ją jedną ręką, szepcząc przy tym uspokajające słowa. Mimowolnie z jej ust wyrwał się cichy szloch.

I wtem wszystko ustąpiło, postać zniknęła, a ona mogła oddychać ponownie. Pozostało tylko echo okropnego głosu, który pobrzmiewał w jej głowie.

 Światło wróciło.

– Harry!

Rozejrzała się i dostrzegła, że Harry leży na ziemi. Przebiegł ją zimny dreszcz. Czyli nie tylko ona tak gwałtownie zareagowała na to coś. Kiedy Harry w końcu odzyskał przytomność, mężczyzna, który jak się okazało, był nowym nauczycielem obrony przed czarną magią, wytłumaczył im, że tym przerażającym stworem był dementor. Ginny miała nadzieję, że nie spotka go już nigdy w życiu.

 

*

 

Słońce zostawiało na jej płomiennych włosach świetliste refleksy, sprawiając, że wyglądały, jakby stanęły w ogniu. Jej policzki były zaróżowione i uśmiechała się lekko, słuchając opowieści jednej z koleżanek. Przytakiwała głową, wykazując umiarkowane zainteresowanie, jednak jej wzrok był nieobecny, sugerujący, że myślami znajduje się daleko stąd.  Pod jej oczami widniały ciemne cienie, jakby nie spała poprzedniej nocy.

Blaise wiedział, że nie powinien jej się tak przyglądać. Szczególnie podczas śniadania, kiedy każdy uczeń mógł to zauważyć. Nie było to jednak jakąś anomalią, ponieważ po wydarzeniach z ostatniego roku, dużo osób na nią spoglądało, próbując sobie wyobrazić co dokładnie stało się w Komnacie Tajemnic.

– Wiem co sobie myślisz, Blaise – usłyszał nagle głos Malfoya i podskoczył lekko, wyrwany z rozmyślań. – Było tak blisko, a ta zdrajczyni krwi jednak przeżyła. I to dzięki Potterowi… Potter… znów najlepszy, ale nie był taki odważny w pociągu, co? Słyszałeś, że zemdlał?

Blaise prychnął lekceważąco, co zazwyczaj było wystarczającą reakcją na jakiekolwiek rozmyślania Malfoya. Mimo tego nie mógł zignorować nieprzyjemnego uczucia w żołądku, które pojawiło się na myśl, że Ginny mogła zginąć. Wiedział, że nie powinno ono mieć racji bytu, wiedział, że powinien chociaż w części podzielać zdanie Malfoya. Zamiast tego, miał ochotę uderzyć go w twarz. To znacznie pogarszało jego sytuację udawania perfekcyjnego czystokrwistego arystokraty.

Mimowolnie zaczął się zastanawiać jak Ginny zareagowała na pojawienie się dementorów w pociągu. Czy przez traumatyczne wydarzenia przeżywała to znacznie mocniej?

Nagle przypomniał sobie jej ciało leżące na nim w kompletnych ciemnościach w pociągu i poczuł wypieki na policzkach.

Pech chciał, że akurat w tym momencie wzrok Ginny nagle spoczął na nim. Poczuł, jakby jego serce stanęło, po czym zaczęło bić dwa razy szybciej. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę i odniósł wrażenie, że dziewczyna bije się z myślami. Poruszył sugestywnie brwiami, prowokując ją. W odpowiedzi zacisnęła mocno usta. Zapewne wróciła myślami do ich spotkania w pociągu. Blaise przyznał przed sobą, że mógł rozegrać to nieco lepiej. Jeżeli liczył na uzyskanie jakichkolwiek informacji z jej strony, musiał sprawić, żeby mu chociaż częściowo zaufała. Albo znaleźć coś, czym będzie mógł ją zaszantażować, co brzmiało o wiele bardziej prawdopodobnie.

Ginny nagle przerwała ich kontakt wzrokowy i zarumieniła się gwałtownie. Blaise z irytacją zauważył, że powodem tego był Potter, który zadał jej jakieś pytanie. Jak wobec niego mogła być taka odważna, wybuchowa i absolutnie szalona, a przy Potterze zachowywała się jak nieśmiała pięciolatka? Nie mógł uwierzyć, ile było w niej sprzeczności.

Blaise myślał, że jeżeli dowie się, jaką tajemnicę skrywała w poprzednim roku, da radę o niej zapomnieć. Musiał jednak przyznać, że stanowczo się pomylił. Tak wiele zdarzeń wciąż stało pod znakiem zapytania.

A on chciał znać odpowiedzi na wszystkie.

 

*

 

Ginny obudziła się cała zlana potem.

Dyszała ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton, a jej poduszki leżały porozrzucane na podłodze. Przymknęła zmęczona powieki i opadła z powrotem na łóżko, ze świstem wypuszczając powietrze.

Znalezienie się ponownie wśród murów Hogwartu przywołało niemiłe wspomnienia, wywołując u niej koszmary, od których już myślała, że zdołała się uwolnić. Oprócz przeraźliwego głosu Toma, w jej snach dodatkowo zaczęła się przewijać zakapturzona, wysoka postać, która zbliżała się do niej, podczas gdy ona stała, sparaliżowana strachem. W końcu unosiła kaptur, spod którego wyślizgiwał się ogromny, uzbrojony w rzędy kłów wąż, sycząc na nią wściekle.

Dziewczyna z impetem zrzuciła z siebie pościel i jej gołe stopy dotknęły zimnej podłogi. Spojrzała na zegarek – była dopiero piąta. Nie miała jednak zamiaru wracać do łóżka. Ubrała się pospiesznie i wymknęła się z dormitorium.

Pokój Wspólny był pusty, tak jak i korytarze, gdy przemierzała je, włócząc się bez większego celu. Straciła poczucie czasu, wsłuchując się jedynie w stukot swoich obcasów oraz miarowe bicie serca. W końcu przystanęła przy parapecie wielkiego okna, z którego było widać Zakazany Las. Słońce powoli wschodziło, tworząc na nieboskłonie pomarańczowo–czerwoną paletę barw.

W chwilach takich jak ta, musiała przyznać, że czasami tęskniła za Nim. Za ich wspólnymi porankami, podczas których pokazywał jej tajemne miejsca w szkole. Za uczuciem szczęścia, gdy wysłuchiwał jej obaw i udzielał pocieszających rad. Za tym, kim myślała, że był. Jej przyjacielem. Wszystko okazało się jednak być okrutnym kłamstwem, i Ginny gorączkowo starała się wyryć to w swoim sercu.

Z niewielkim trudem wtaszczyła się na parapet i spojrzała w dół. Jej twarz owiał przyjemny podmuch wiatru, a na przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Dobre kilkanaście metrów dzieliło ją od spowitej mgłą zielonej trawy. Poczuła jak bicie jej serca przyspiesza. Gdyby w tamtym roku Tom powiedział jej, że ma w tej chwili skoczyć, zrobiłaby to. Stanęłaby na parapecie, przechyliłaby się w dół i nikt nie zdołałby nawet krzyknąć, w momencie gdy jej ciało z zawrotną prędkością leciałoby w dół…

– Wysoko tu prawda? – odezwał się za nią głos. Ginny aż musiała przytrzymać się mocno okna, by rzeczywiście nie upaść. Odwróciła się i zobaczyła jasnowłosą dziewczynę z dziwnymi kolczykami w uszach.

 – Jaka szkoda, że gdybyś spadła z tej wysokości, to byś umarła – kontynuowała dziewczyna, jakby przeprowadzały właśnie normalną, przyjacielską rozmowę i znały się od zawsze. – Chciałabym polatać, wiesz? Ale zginąć raczej nie.

Ginny nie miała pojęcia co jej odpowiedzieć, tylko wpatrywała się w nią z wyrazem szoku na twarzy. Po kolorach jej szaty rozpoznała w niej Krukonkę, a gdy ta podeszła do niej bliżej, zauważyła, że dziwnie wyglądające kolczyki, były w rzeczywistości rzodkiewkami.

– Nie chciałaś skoczyć, prawda? – zapytała ją, przechylając głowę i wbijając w nią wielkie, błękitne oczy.

– Nie – westchnęła Ginny.

– To dobrze. Szkoda by było. Wydajesz się miła – stwierdziła, siadając obok niej.

– Ty też – przyznała. Pomimo swojego dziwnego wyglądu, Krukonka emanowała aurą spokoju i serdeczności. Gdy przyjrzała się jej twarzy z bliska, wydała jej się znajoma. Możliwe, że chodziły razem na zajęcia, Ginny nie mogła mieć pewności. W ostatnim roku nie zwracała większej uwagi na twarze innych uczniów, szczególnie z innych domów.

– Mam na imię Luna – podała jej rękę dziewczyna, a ona po chwili zastanowienia przyjęła ją. – Luna Lovegood.

– Ginny Weasley – odparła.

Luna wytrzeszczyła na nią oczy.

– To ciebie w tamtym roku porwał Sam–Wiesz–Kto? I Harry Potter cię uratował?

Ginny przełknęła ślinę.

– Tak.

Luna uśmiechnęła się.

– Dobry chłopak, ten Harry. Dobrze być jego przyjacielem.

– Myślę, że jakby ciebie porwał, też by cię uratował – odparła, ignorując bolesne szarpnięcie w okolicach serca.

– Naprawdę tak myślisz? – zapytała Luna, rozpromieniając się. Na jej policzki wpłynęły czerwone plamy, a w oczach coś zalśniło.

– Absolutnie – posłała jej nieśmiały uśmiech, a Luna klasnęła w dłonie. – Muszę cię jednak zawieść, nie jestem jego przyjaciółką.

– Och, nie martw się, ja też nie mam przyjaciół – przyznała rozbrajająco szczerze Luna. – Ludzie nie chcą ze mną rozmawiać, chyba że o moich kolczykach i oczach. Ale to raczej nie są miłe słowa – dodała po chwili.

Ginny przyjrzała jej się uważnie.

– Twoje oczy są bardzo ładne – stwierdziła. – A kolczyki… nigdy nie widziałam podobnych.

– Dziękuję, ale nie musisz mówić tego, co myślisz, że chcę usłyszeć – odparła uprzejmie dziewczyna.

Ginny zaperzyła się.

– Ale ja naprawdę tak myślę. Ci, którzy mówią tobie te przykre słowa, mogą się wypchać.

Luna zachichotała.

– Jesteś zabawna!

Ginny wzruszyła ramionami, ale na jej ustach pojawił się mimowolny uśmiech. Nagle wpadła na pewien pomysł.

 – Odnośnie tego latania…

Krukonka wbiła w nią oczekujące spojrzenie.

– Wiem, gdzie znajdują się szkolne miotły – szepnęła konspiracyjnie, zniżając ton głosu, mimo że były kompletnie same. – I nieco znam się na skradaniu.

– Oooooch – zachwyciła się Luna, uśmiechając się od ucha do ucha. – Prawie jakbym miała przyjaciółkę!

Ginny tym razem roześmiała się głośno, spoglądając na nią z niedowierzaniem. Po raz pierwszy od długiego czasu poczuła, że może w końcu czarne chmury wokół niej rozświetlą promienie słońca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

OBSERWATORZY