wtorek, 9 czerwca 2020




Rozdział 4. Noc Duchów

Trwała ostatnia lekcja, kiedy Ginny przekroczyła próg zamku. Wiedziała, że musi czym prędzej wejść do najbliższej łazienki, by doprowadzić się do porządku nim ktokolwiek ją zauważy.

Jej serce wciąż biło mocno po szaleńczym biegu w głąb Zakazanego Lasu oraz po rozmowie z Zabinim. Może nie dała tego po sobie poznać przed Ślizgonem, ale była przerażona i ledwo stała na nogach. Oddychała nierówno, za wszelką cenę walcząc z napływającymi łzami. Miała wrażenie, że zaraz padnie z wycieńczenia.

Gdy zobaczyła się przed lustrem, przeraziła się jeszcze bardziej. Wyglądała jakby właśnie przeżyła atak wściekłych buchorożców. Jej włosy były w nieładzie, szata poszarpana w kilku miejscach, a na przedramionach miała liczne otarcia. Czym prędzej wzięła się za poprawianie swojego wyglądu. Szatę udało się jej naprawić kilkoma zaklęciami, których nauczyła się od matki. Wciąż była znoszona, ale przynajmniej w jednym kawałku.

Przetarła dłońmi zmęczoną twarz i jęknęła.

Przeklęty Blaise Zabini musiał znów pojawić się w nieodpowiednim dla niej momencie. Wiedziała, że nikomu nic nie powie, szczególnie teraz, gdy zasugerowała, że zna jego sekret – jednak nie sprawiało to, że denerwowała się znaczniej mniej. Wręcz przeciwnie, obawiała się, że pomimo danej jej obietnicy, Ślizgon będzie ją śledził, a ona nie mogła sobie na to pozwolić – nie w stanie w jakim się obecnie znajdowała. Liczyła na to, że jej ukryta groźba odstraszy jego ciekawość chociaż na chwilę. Była również wściekła na siebie, że tak szybko dała po sobie poznać, że zna jego tajemnicę. Miała nadzieję, że użyje kiedyś tego jako karty przetargowej, jednakże nie spodziewała się, że stanie się to już następnego dnia.

O tym, co stało się w Zakazanym Lesie wolała na razie nie myśleć, bo czuła, że może nie dotrzeć do dormitorium. Miała wrażenie, że jej wnętrzności oplótł niewidzialny węzeł.

Kiedy wyszła na korytarz, znalazła się wśród tłumu uczniów, którzy cieszyli się końcem zajęć. Ruszyła wspólnie z nimi w stronę wieży Gryffindoru, kiedy nagle ktoś na nią wpadł i w tym samym momencie błysnął flesz. W jej kierunku uśmiechał się radośnie Colin Creevey, chłopak, który był razem z nią w pierwszej klasie. Miał mysie włosy i cały czas nosił ze sobą aparat, robiąc zdjęcia wszystkiemu, co znalazło się w obrębie jego obiektywu.

– Hej Ginny! Noc Duchów, co? Byłem właśnie w Wielkiej Sali, już są prawie wszystkie dekoracje i mówię ci, wyglądają obłędnie… Zrobiłem tyle zdjęć, że aż profesor Flitwick mnie wyprosił… A może podczas uczty uda mi się zrobić nowe zdjęcia Harry’emu! Brzmi ekstra, nie?

Ginny uśmiechnęła się wymijająco, nie dając mu żadnej odpowiedzi. Nie miała ochoty z nim rozmawiać, nie po tym, co właśnie przeżyła. Ponadto, miała wobec niego mieszane uczucia i wolała stronić od jego towarzystwa. Podejrzewała, że nadmierna fascynacja Colina Harrym może dawać mu mylne wrażenie, że ona jest zbzikowana na jego punkcie w równym stopniu. Harry był jej idolem, jednak zdawała sobie sprawę, że to również zwykły chłopak, który pragnie spokoju.

W dormitorium mogła w końcu odetchnąć. Colin zamęczał ją aż do samej wieży, zasypując pytaniami o Harry’ego i o nadchodzącą ucztę. Wspominał też coś o tym, by udali się na nią razem, ale dziewczynka uciekła, zanim udało mu się dokładnie obrać to w słowa.

Przed kolacją musiała koniecznie porozmawiać z Tomem.

Usiadła na łóżku i zasłoniła się szczelnie kotarami. Droga na sam szczyt wieży zabrała ostatnie resztki jej sił. W momencie, gdy poczuła pod sobą przyjemny materiał, ogarnęło ją niesamowite zmęczenie i senność. Poczuła, jak schodzi z niej całe napięcie. Z wielkim trudem powstrzymywała swoje powieki przed opadnięciem. W głowie zaczęło jej wirować, a obraz przed oczami zaczął się rozmywać. Miała wrażenie, że każda komórka jej ciała krzyczy ze znużenia. Z wielkim trudem wyciągnęła dziennik spod poduszki i otworzyła go. Wpatrując się w pierwszą pustą stronę poczuła jak z czasem w jej uszach pojawia się hipnotyzujący szum, a otoczenie niknie we mgle.

Tom będzie wiedział, co się z nią dzieje. Tom był jej najlepszym przyjacielem. Tom był mądry i tylko on mógł jej pomóc.

Zamoczyła nieporadnie pióro w kałamarzu, rozlewając przy tym tusz na białych poduszkach.

– Kochany Tomie… Nie wiem co się ze mną dzieje… Wydaje mi się, że tracę pamięć.

Zawroty w jej głowie stawały się coraz bardziej uciążliwe. Przetarła dłonią twarz, próbując przypomnieć sobie, o co chciała zapytać Toma, jednak jej wspomnienia były mgliste. Zupełnie, jakby próbowała sobie przypomnieć sen.

– Dlaczego tak myślisz, Ginny?

Ostatnim, co pamiętała, była niewyraźna rozmowa z Blaisem, ogromne pragnienie ucieczki i swoje odbicie w lustrze – obraz przerażonej dziewczynki w obszarpanych, pokrytych pierzem szatach.

– Na mojej szacie znalazłam pełno koguciego pierza i nie mam pojęcia, skąd się tam wzięło… W dodatku moje ubranie było poszarpane, a ramiona pokaleczone… Co ja zrobiłam, Tom?

Przez dłuższą chwilę, nic się nie działo. Cała treść, którą napisała zdążyła już wsiąknąć, kiedy w końcu zaczęła pojawiać się upragniona przez nią odpowiedź.

– Och, moja droga Ginny… Nic złego nie zrobiłaś. Założę się, że to przez zmęczenie i nadmiar nauki. A może to był tylko, kapryśny, zły sen? Czyż nie robiłaś sobie drzemki między zajęciami? Ostatnio sama mówiłaś, że czujesz się bardziej zmęczona niż zazwyczaj. Może zwyczajnie lunatykujesz. Nie zdarzało Ci się to wcześniej?

Ginny przełknęła ślinę i zastanowiła się. W Norze zdarzało jej się lunatykować, szczególnie po męczących dniach przepełnionych zabawą na świeżym powietrzu.

– Boję się, Tom. Co jeśli znów będę lunatykować i zrobię coś strasznego? W dodatku Blaise Zabini mnie widział.

– Nie masz się czego bać, Ginny. Czy ten chłopiec Ci dokucza?

– Chyba po prostu obserwuje mnie, bo boi się, że zdradzę jego sekret.

– Jego sekret?

– Jest półkrwi czarodziejem, a w Slytherinie to wielka hańba.

– Rozumiem… Mimo wszystko, uważaj na Niego, Ginny.

­– Nie zamierzam znów Cię przez Niego stracić.

– Pamiętaj… Będę zawsze przy Tobie, obiecuję. Ufasz mi?

Ginny zawahała się dosłownie na moment.

– Oczywiście, Tom.

Ogarnęło ją poczucie lekkości i  niezmąconego spokoju. Miała wrażenie, że jej umysł oplatają lepkie macki, wślizgując się do środka i otulając ją pulsującym chłodem.

 

*

 

Do rozpoczęcia uczty z okazji Nocy Duchów pozostało jeszcze trochę czasu, ale w Wielkiej Sali panował już gwar i wszystkie miejsce były już prawie zajęte. Gdy Blaise z pozostałymi Ślizgonami weszli do pomieszczenia, dane im było podziwiać ją w całej swej okazałości.

Żywe nietoperze zwisały z sufitu, trzepocząc czarnymi skrzydłami, a wielkie dynie dyndały nad nimi, przypominając wielkie latarnie. We wszelkich zakamarkach dostrzegali ogromne, ciągnące się pajęczyny, a na nich zaczarowane pająki, które podrygiwały niepozornie, w najmniej spodziewanym momencie spadając na uczniów. Jeden właśnie znalazł się na głowie Neville’a Longbottoma, na co ten podskoczył do góry z dzikim wrzaskiem.

Blaise rozejrzał się po Sali i dostrzegł Ginny siedzącą wśród swojej rodziny i innych uczniów z jej domu. Wydawała się być nieobecna i bledsza, niż kiedy widział ją wcześniej. Siedziała sztywno na ławce i wpatrywała się tępo w jeden punkt, a jej brat (Blaise kojarzył, że ma na imię Percy) mówił coś do niej, machając na nią ręką.

Czując, jakby coś ciężkiego leżało mu na żołądku, Blaise usiadł obok swoich znajomych i kontynuował wpatrywanie się w rudowłosą dziewczynkę.

– Jak się czujesz, Blaise? – dobiegł go głos Pansy i poczuł małe deja vu. Zaledwie wczoraj zadawała mu to samo pytanie, kiedy zamyślił się, zestresowany swoim dziennikiem. Wówczas dał radę odeprzeć jej atak, ale teraz zdał sobie sprawę, że musi być bardziej uważny. Pansy nie zwykła rozmawiać z nim aż tak często.

– Normalnie. A jak mam się czuć? – zapytał, unosząc brwi. Pansy wydęła mocno wargi i zacmokała.

– No wiesz, nie było cię na zaklęciach, bo podobno źle się poczułeś… – zaczęła, owijając sobie kosmyk włosów wokół palca. – Dlatego pytam, czy już czujesz się dobrze?

Blaise przytaknął głową.

– Nie ma powodu, byś się o mnie martwiła, Pansy – odparł sucho. – Nie potrzebuję takiej troski… Być może skieruj ją bardziej w stronę Draco, on pewnie nie będzie miał nic przeciwko dodatkowym pokładom twojego zainteresowania.

Dziewczyna zacisnęła wargi w wąską linię i odwróciła się od niego ostentacyjnie, udając urażoną, co robiła stosunkowo często. Pansy była wyjątkowo wścibską osobą i Blaise wyjątkowo za nią nie przepadał. Znali się praktycznie od dziecka, podobnie jak z resztą Ślizgonów w podobnym wieku, jednak Blaise od zawsze zachowywał dystans i nie zdradzał zbyt wiele o sobie. Pansy tego nie znosiła, ponieważ żywiła się wiadomościami i sekretami na temat życia innych, które uwielbiała przerabiać później na plotki. Chłopak podejrzewał, że przysięgła sobie, że pewnego dnia w końcu go złamie i dowie się o nim czegoś skandalicznego, co ukrywa przed wszystkimi. Blaise czuł, że miał ogromne szczęście, że dziennik nie trafił jeszcze w jej ręce i od incydentu z Ginny użył przynajmniej paru mocnych zaklęć ochronnych, które znalazł w bibliotece. Wcześniej był bardzo nieuważny i używał ich stanowczo za rzadko, co okazało się, jak widać, katastrofalne w skutkach.

Uczta się rozpoczęła i półmiski ugięły się pod ciężarem przepysznych potraw. Blaise przełknął ślinę, nie zdając sobie wcześniej sprawy, jaki był głodny. Nałożył sobie dużą porcję pieczonych ziemniaków i udek z kurczaka, po czym wziął się za jedzenie. Był tak zajęty zapełnianiem żołądka, że gdy ponownie spojrzał w stronę stołu Gryfonów ze zdziwieniem dostrzegł, że nie ma wśród nich Ginny.

Czuł się rozdarty. Z jednej strony dał jej do zrozumienia, że o niej zapomni i nie będzie zwracał na nią uwagi, byle nie zdradziła jego sekretu. Z drugiej, fakt, że kłamała mu prosto w oczy i okazała się być chytrą Lisicą, za jaką miał ją na początku, doprowadzał go do szału. Nienawidził, kiedy ktoś z nim pogrywał i traktował jak głupca. Nie mógł znieść, że ta mała, dziwna Gryfonka mogła użyć jego tajemnicę przeciwko niemu w każdym momencie jej pobytu w Hogwarcie. Musiał koniecznie uzyskać nad nią przewagę. A jedyne, co przychodziło mu do głowy, to poznanie, co kryje się za jej nietypowym zachowaniem.

Już miał zamiar wstać i ruszyć w stronę wyjścia, by ją poszukać, kiedy zauważył bystre spojrzenie Pansy na sobie. Udał szybko, że podniósł się, by nałożyć sobie trochę puddingu. Nie było opcji, by teraz mógł niezauważenie wyjść z Sali, nie budząc żadnych podejrzeń. Pansy za bardzo się nim ostatnio interesowała. 

Chcąc nie chcąc, siedział na miejscu, starając się sprawiać wrażenie, że bierze udział w rozmowie. Nawet nie interesowało go za bardzo, co dzieje się na scenie, a w tym roku Dumbledore zamówił trupę tańczących szkieletów, które robiły furorę wśród wszystkich zebranych.

Odetchnął z ulgą, gdy uczta powoli dobiegała końca. Uczniowie wśród głośnych śmiechów i rozmów udali się w stronę wyjścia, dzieląc się wrażeniami z uczty. Zbliżali się już prawie do rozwidlenia na końcu korytarza na drugim piętrze, kiedy z przodu dotarły do niego zduszone okrzyki. Kątem oka zauważył przepychającego się przez tłum podekscytowanego Malfoya, a zaraz potem wszyscy usłyszeli jego głos.

– Strzeżcie się wrogowie Dziedzica! Ty będziesz następna, szlamo!

Blaise poczuł, jak przez całe jego ciało przebiega dreszcz. Czując narastający niepokój, podążył za innymi Ślizgonami, próbując dojrzeć, co wzbudziło we wszystkich taką sensację. Zaraz po chwili stał wśród innych uczniów Hogwartu i tępo wpatrywał się w lśniący, ściekający krwią napis, obok którego wisiało truchło kotki Filcha.

 

KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA. STRZEŻCIE SIĘ, WROGOWIE DZIEDZICA.

 

Rozejrzał się wśród zebranych, gorączkowo szukając jednej, jedynej interesującej go osoby. Tak jak podejrzewał, nigdzie nie mógł dostrzec rudej czupryny Ginny Weasley. Miał nieodparte wrażenie, że jej podejrzane zachowanie i to, na co patrzył, miało ze sobą jakiś związek.

I wiedział, że nie zazna spokoju, dopóki nie dowie się, jaki.

 

*

 

Zewsząd dopadał ją przejmujący chłód. Czuła, jak jej ciało pokrywa gęsia skórka. Miała wrażenie, że w jej żyłach płynie krew tak lodowata, że mogła prześledzić dokładnie jej wędrówkę po całym jej organizmie. Nagle usłyszała przeraźliwy syk. Zaraz po nim kolejny i kolejny. Po chwili zdała sobie sprawę, że nie były to pojedyncze odgłosy, tylko razem tworzyły wspólną całość. Obcy język. 

Wyczuła jak coś ogromnego porusza się tuż obok niej. Chciała otworzyć oczy, jednak nie była w stanie, nieważne jak mocno próbowała. Zupełnie jakby ktoś jej tego zakazał.

Rozległo się ponowne syczenie, tym razem bardziej ostre, rozkazujące. Ginny ze zgrozą stwierdziła, że to ona wydawała te mrożące krew w żyłach dźwięki.

– Nie bój się Ginny, zaraz będzie po wszystkim.

Wydawało jej się, że słyszy głos Toma, jednak wiedziała, że to niemożliwe. Jej nogi ruszyły naprzód i miała wrażenie, jakby przedzierała się przez czarną mgłę. Nie mogła zmienić kierunku, każdy jej ruch był skrupulatnie zaplanowany. Na rękach czuła coś lepkiego i śliskiego, po omacku próbowała wydostać się z tej przeklętej klatki, jednak na darmo. Chciała jak najprędzej obudzić się z tego dziwnego, strasznego snu.

W końcu udało jej się rozchylić powieki. Przez chwilę obraz był całkowicie zamglony. Gdy parę razy zamrugała i jej wzrok nabrał ostrości, dostrzegła swoje ręce i krzyknęła.

Były czerwone jak krew.

 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

OBSERWATORZY