niedziela, 28 czerwca 2020




Rozdział 6. Twarz w lustrze

Rezydencję Zabinich otaczał gęsty las, o którym szeptano, że jest on nawiedzony przez różne, straszne stworzenia. Były to miejscowe legendy, jednak niekiedy dało się słyszeć złowrogie wycie, dobiegające gdzieś z nieprzemierzonej gęstwiny. Blaise podejrzewał, że może kryć się w tym ziarno prawdy, jako że prastare arystokrackie rody często używały niebezpiecznych stworzeń do tego, by broniły ich posesji przed intruzami.

Z tego co wiedział, ród Zabinich był bardzo stary i szanowany, ale do Wielkiej Brytanii przeniósł się dopiero w XIX wieku. Do tej pory odznaczał się nieskazitelnie czystą krwią. Wszystko jednak zmieniło się trzynaście lat temu, kiedy to Ella Zabini związała się z mugolem i urodziła syna. Sprawa oczywiście była okryta ścisłą tajemnicą i nie wiedział o niej nikt oprócz rodziców dziecka, a od niedawna – samego dziecka.

Blaise miał do wyboru albo spędzić okres świąteczny z nowym mężem swojej matki albo pozostać w zamku z innymi Ślizgonami i przez długi czas nie mógł zdecydować, która z tych opcja wydaje mu się gorsza. Ze względu na ostatnie ataki prawie wszyscy uczniowie udawali się do swoich domów, pragnąc zaznać trochę spokoju i bezpieczeństwa. On sam wiedział, że może co najwyżej pomarzyć o tych dwóch rzeczach w swoim domu, jednak jego matka była nieugięta. W święta akurat przypadały urodziny Vita Pereza, jej nowego męża, i kobieta postanowiła urządzić wykwintny bankiet na jego cześć.

Korzystając z chwili wolnego czasu, Blaise udał się na spacer do ogrodów otaczających jego rezydencję. Sypki żwir trzeszczał mu pod stopami, a zimowe słońce mile łaskotało po twarzy. Chłopak przystanął na chwilę i przyjrzał się budynkowi, który od narodzenia nazywał swoim domem. Zbudowany był on z kamiennych, szarych ścian, a z obu stron znajdowały się wysokie, kręte wieże. Na samym środku pięły się długie schody, na szczycie ukazując ogromne drzwi wejściowe. Jedna ze ścian była prawie całkowicie pokryta bluszczem. Chłopak czasami wspinał się po nim, by dostać się do okna swojego pokoju. Oczywiście z zachowaniem wszelkiej ostrożności, by jego matka go przypadkiem nie ujrzała.

Jakby czytając mu w myślach, dostrzegł jak Ella Zabini wychodzi na zewnątrz, ręką przywołując go do siebie. Niechętnie ruszył w jej stronę, domyślając się o co może chodzić.

– Blaise! – zawołała, obdarzając go krytycznym spojrzeniem. – Już wszystko gotowe. Nie uważasz, że powinieneś wykazać nieco więcej zainteresowania swojemu ojczymowi? To jego przyjęcie urodzinowe.

Blaise zdusił w sobie prychnięcie. Bardzo pragnął odpowiedzieć matce, że ma to kompletnie gdzieś, bo przestał zwracać uwagę na ojczymie numer trzy, jednak zachował spokój. Żyjąc z tą kobietą musiał przede wszystkim nauczyć się tego, jak być opanowanym w nawet najbardziej irytujących sytuacjach.

Jego matka była kobietą przepięknej urody, która zadziwiała niemal wszystkich. Nienaganna sylwetka, długie, zgrabne nogi i do tego magnetyzujące zielone oczy w kształcie migdałów. Blaise odziedziczył po niej w dużej mierze swój wygląd i słyszał już wiele opinii, że gdy tylko dorośnie, będzie łamaczem serc, zupełnie jak jego matka. Nigdy oficjalnie nie przyznała się do tego, ale prawdopodobnie miała w sobie gen wili, dzięki któremu mężczyźni tak łatwo ulegali jej wdziękom. Blaise’a póki co kompletnie nie interesowały dziewczyny, a tym bardziej łamanie ich serc.

– I Blaise – dodała jego matka ostrzegawczym tonem – nawet nie myśl o tym, by zrobić coś tak głupiego i wygadać się o sam wiesz czym.

Blaise aż przystanął.

­– Zwariowałaś, matko? – syknął i spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Nie wiem jak ty, ale ja wolę zapomnieć, że mi o tym w ogóle powiedziałaś.

Ella Zabini zmrużyła oczy i pojawił się w nich niebezpieczny blask.

– Uważaj, jak się do mnie zwracasz, młodzieńcze. Chyba nie tak cię wychowałam? Czy to może wychodzi z ciebie coś innego?

Blaise poczuł jakby tą prostą insynuacją uderzyła go pięścią w twarz.

– Przepraszam, matko – odparł, czując się wyjątkowo nieswojo. – To już się więcej nie powtórzy.

Kobieta obdarzyła go czarującym uśmiechem i poprawiła sobie ramiączko od sukienki.

– No dobrze. Chodźmy. Vito już czeka.

W środku było już sporo gości, a wokół nich gorączkowo krzątały się skrzaty domowe w ozdobnych białych serwetach. Stoły były suto zastawione jedzeniem, na jednym z nich Blaise dostrzegł fontannę czekolady tak ogromną, że miał wrażenie, że mógłby się w niej wykąpać. Vito Perez stał na podeście, trzymając kieliszek szampana i uśmiechając się szeroko. Ella poklepała syna po ramieniu i podeszła do męża, a jej szmaragdowa suknia zaszeleściła za nią złowrogo. Blaise nie mógł się oprzeć wrażeniu, że otaczała ją nieprzyjemna, magnetyzująca aura. Inni jednak byli nią zachwyceni, wpatrując się w nią z podziwem i zazdrością. Vito wręcz się ślinił na jej widok.

– Za mojego wspaniałego męża – uniosła wysoko kieliszek, a wszyscy w tym samym momencie zrobili to samo. – Miałam wielu mężów, jednak z jakiegoś powodu z żadnym z nich nie było mi dane żyć długo – zaczęła, roniąc pojedynczą łzę i ocierając ją złotą chusteczką podaną przez skrzata – jednak wierzę głęboko, że Vito to ten jedyny. I niech Salazar mi świadkiem, życzę nam długiego i wspaniałego życia razem!

Podeszła do męża i obdarzyła go czułym pocałunkiem, a wszyscy wokoło zaczęli klaskać. Blaise niechętnie przyłączył się do wiwatów.

– Z każdym mężem mówi taką samą przemowę – usłyszał nagle za plecami głos – a za parę miesięcy ulega on tajemniczemu wypadkowi losu…

Blaise rozejrzał się, jednak nie zdołał dojrzeć, kto wypowiedział to zdanie. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa. Nagle poczuł, że rozpaczliwie potrzebuje świeżego powietrza.

Był już w połowie drogi na taras, kiedy ktoś zastąpił mu drogę.

– Gdzie się wybierasz, bracie?

Tuż przed nim stał postawny, szesnastoletni chłopak. Miał ostro zarysowaną szczękę i drobny zarost, zapewne pierwszy, jaki pojawił się na jego twarzy. Uśmiechał się do niego zaczepnie. Blaise nie wyczuł wrogości w jego tonie głosu. Zaskoczyło go to. On sam miał w planach udawać, że jego przyrodni brat nie istnieje.

– Chciałem się przejść, jeśli pozwolisz – zaczął wolno, wskazując palcem w kierunku ogrodu. – Derek, tak?

Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej. Blaise poczuł nagłą złość i ochotę, by odejść stąd jak najdalej.

– Dario – odparł. – Nie martw się, zapamiętasz.

– Wiesz co, najpierw chyba udam się do łazienki – oznajmił nagle, czując, że ma dość już tych intruzów w swoim domu. Jedyne, o czym marzył to spokojne ferie zimowe, spędzone samotnie z matką w rezydencji. Nie miał zamiaru poznawać ludzi, którzy mają niedługo zniknąć z jego życia.

Chcąc odetchnąć w miejscu, w którym nie spotka nikogo, udał się w kierunku rzadko uczęszczanych komnat. Prowadził do nich długi, wąski korytarz, znajdujący się nieopodal lochów rezydencji. Matka zabraniała mu tu przychodzić, jednak tylko on oprócz niej mógł tutaj wejść – kraty otwierały się bowiem jedynie uprzednio nasączone krwią członków rodu Zabinich. Była to prastara magia krwi, często mylona z czarną magią. Blaise wiedział, że jego matka jest kompletnie nieświadoma tego, że podpatrzył jak się tu dostać i od tej pory używa miejsca jako swojej kryjówki. Zdawał sobie również sprawę, jak wściekła by była, gdyby się dowiedziała.

Wszedł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie zmieniło się tu za wiele, odkąd był tu po raz ostatni. Niewielką, przypominającą loch komnatę, oświetlało zielone światło pulsujące z wiszących na ścianach kinkietów. Półki piętrzyły się aż do samego sufitu, a na nich poustawiane były przeróżne składniki do eliksirów. Na samym środku pomieszczenia stał rozpalony kociołek i bulgocący w nim płyn. Na jednej ze ścian wisiało ogromne, czarne lustro, którego tafla wydawała się nieco pulsować. O ile dobrze pamiętał, poprzednio było ono zakryte.

Podszedł ostrożnie do lustra i dostrzegł w nim swoje odbicie. Nagle obraz zawirował, a jego sylwetka urosła gwałtownie, rozszerzając się potężnie w barkach. Nogi i ręce wyciągnęły się, a twarz wydoroślała.

Patrzył na starszą wersję siebie.

– Najpiękniejszą wersję siebie – powiedział do niego Blaise z lustra, a chłopak odskoczył, przerażony. – Jeśli chcesz pozostać taki na zawsze, mogę zdradzić ci mój sekret. Możesz być kimkolwiek zechcesz. Jedynym ograniczeniem jest twoja wyobraźnia.

Blaise przełknął ślinę.

– Związany z czarną magią? – spytał chłodno, z niepokojem zauważając, jak kontury lustra zaczynają się rozmywać.

– Cóż, wszystkie najpotężniejsze czary są związane z czarną magią… To one dadzą ci prawdziwą siłę i potęgę. Na przykład dar wiecznej młodości…

Blaise cofnął się, bo miał dziwne poczucie, że postać zaraz wyjdzie z ram lustra. W jej oczach dostrzegł głód.

– Cóż, podziękuję – odparł, modląc się, by nie ogarnęła go panika. Podszedł szybko do drzwi i wyszedł na korytarz, a komnata zamknęła się za nim, oddzielając go od mrocznego zwierciadła i jego przerażającego mieszkańca. Mimo to zdawało mu się, że wciąż słyszy jego wołanie.

Wieczna młodość… Potęga… Siła…

Uczucie dziwnego przyciągania w kierunku lochów towarzyszyło mu przez cały jego pobyt podczas ferii zimowych. Przez cały czas miał wrażenie, że jest obserwowany. Kilka razy budził się zlany potem, gdy śniła mu się postać z lustra. Uwolnił się od niej dopiero w momencie, gdy wsiadł do pociągu powrotnego do Hogwartu.

 

*

 

Życie w Hogwarcie zdawało się na powrót toczyć normalnym rytmem.

Mimo to, Ginny wcale nie czuła się lepiej.

Z jednej strony coś mówiło jej, że powinna się cieszyć. Uwolniła się od czegoś strasznego. Czegoś, czego nie potrafiła do końca nazwać. Na samą myśl o wydarzeniach, które rozegrały się w łazience… Uczucie przeraźliwego bólu i okrutne słowa przeszywające ją niczym sztylet ze strony osoby, którą uważała za jedynego przyjaciela. Wszystko to powodowało, że czuła się bardziej zalękniona niż zazwyczaj.

Po drugiej stronie więzi łączącej jej umysł z Tomem była cisza. Koszmarna, przeraźliwa cisza. Pomimo że tęskniła za miłym, przyjaznym chłopcem jakim wiedziała, że potrafił być, miała nadzieję, że pozostanie tak na zawsze.

Niestety to nie był koniec jej problemów. Odkąd była boleśnie świadoma każdej chwili swojej egzystencji, z niepamięcią o wielu różnych, cennych rzeczach, dotarło do niej, że ma ogromne braki w nauce. Zupełnie, jakby nie nauczyła się przez te pół roku niczego. I nie było nikogo, kto by mógł jej pomóc. Czasem na lekcjach łapała się na tym, że gdy została zapytana przez nauczyciela o materiał, którego nie znała, czekała aż w jej głowie sama pojawi się odpowiedź.

Nic jednak takiego nie następowało, a ona była całkiem sama, szybko stając się jedną z najgorszych uczniów.

Wszystkie wolne chwile spędzała więc w bibliotece, usilnie starając się nadgonić bieżący materiał. Siedziała tak zwykle do późna, aż do czasu, gdy nie wygoniła jej pani Pince. Czasem widziała z oddali Hermionę ślęczącą nad książkami, ale nigdy nie odważyła się do niej podejść. Pamiętała mroczne myśli Toma o przyjaciółce jej brata i pomimo że nie dawał znaku swojej obecności, nie mogła wyzbyć się wrażenia, że on wciąż gdzieś jest. Ukryty. Obserwujący. Czekający na właściwy moment.

W końcu spotkała się z nieuniknionym. Pewnego ranka w drodze do biblioteki natknęła się na Hermionę, która jak zwykle niosła ze sobą książki pod pachą. Widząc ją, dziewczyna przystanęła i uśmiechnęła się w jej kierunku.

– Ginny, cześć – przywitała się, próbując umieścić wszystkie książki do swojej i tak już wypchanej torby. – Ach, nie cierpię, kiedy to się dzieje! Jaka szkoda, że użycie niewykrywalnego zaklęcia zmniejszająco–zwiększającego musi odbywać się pod ścisłą kontrolą ministerstwa…

Ginny przyglądała się jej w milczeniu, rozważając w duchu, czy poprosić ją o pomoc w nauce. Z tego co opowiadał Ron, była prawdopodobnie najzdolniejszą uczennicą w całym Hogwarcie, a ona wyjątkowo potrzebowała pomocy.

– W końcu – przerwała jej rozmyślania Hermiona, której udało się dojść do porządku ze swoją torbą. Z zadowoleniem zacisnęła zatrzask, który zaskrzeczał groźnie, jakby ostrzegając, że już niewiele wytrzyma. Dziewczyna jednak nie przejęła się tym, tylko skierowała swoją całą uwagę w kierunku Ginny, przyglądając się jej z zaciekawieniem.

– Jak ci się podoba w Hogwarcie? To przecież twój pierwszy rok, na pewno miałaś jakieś oczekiwania, a właściwie pierwszy raz rozmawiamy…

Ginny pomyślała o wszystkich atakach, o Tomie, o sprawie z Blaisem, po czym wzruszyła obojętnie ramionami, nie mając pojęcia, co jej odpowiedzieć.

Hermiona oblała się rumieńcem i wybałuszyła na nią oczy.

– Oczywiście, pomijając ataki na uczniów! To dość nietypowa sytuacja, wiadomo, ale chyba tak poza tym, w Hogwarcie nie jest tak źle? Zawsze możesz się do nas zwrócić, jeśli będziesz miała jakiś problem…

– Jasne, oczywiście – odparła, czując rosnącą w sobie nadzieję. – Właściwie…

– Hermiono!

Obie obróciły się w stronę głosu i ich oczom ukazał się Harry, zmierzającego w ich stronę. Wyglądał, jakby przebiegł przez całą długość zamku. Na jego czole perliły się krople potu. Ginny poczuła jak jej policzki oblewa gwałtowna fala gorąca.

­– Dziękuję, Hermiono… N–naprawdę muszę iść do biblioteki – powiedziała, po czym pognała szybko w jej kierunku, jakby zależało od tego jej życie.

Nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek uda jej się zachować normalnie w obecności Harry’ego.

Skryła się samotnie za regałami z działu Zielarstwa, po czym zaczęła wertować książki. Mijały godziny, a ona starała się pochłonąć tyle wiedzy, ile tylko mogła. Miała wrażenie, że jej mózg niedługo wypłynie jej uszami. Humoru nie poprawiał jej również fakt, że nawet jeśli nadgoni teoretyczne podstawy zajęć, pozostanie jej jeszcze praktyka, która była u niej w równie marnym stopniu, co reszta…

Nim się spostrzegła, za oknem zrobiło się ciemno i do zamknięcia biblioteki zostało pół godziny. Postanowiła wziąć książki do wieży i dokończyć swoją naukę właśnie tam, kiedy jej uszu dobiegł znajomy głos.

– Myślisz, że ataki ustały?

Starając się nie robić hałasu, Ginny podeszła na palcach do regału i odsunęła parę książek, by mieć dobry widok. Po drugiej stronie stał Blaise Zabini i Draco Malfoy. Rozmawiali szeptem, więc musiała mocno nadstawić uszu, by ich dobrze słyszeć. Widząc czarnoskórego Ślizgona, poczuła wzrastającą irytację.

Głupi, obślizgły Wąż. Gdzie nie pójdzie, natyka się właśnie na niego.

– Mam nadzieję, że nie – powiedział Draco Malfoy. – Myślę, że dziedzic szykuje się na coś naprawdę mocnego i próbuje teraz uśpić wszystkim czujność. Wciąż czekam, aż załatwi Granger – dodał z wrednym uśmieszkiem, a Ginny zacisnęła ze złości pięści, czując, że irytacja na Zabiniego ustępuje wściekłości w kierunku jasnowłosego chłopaka.

– A ja myślę, że masz na jej punkcie jakąś obsesję – odparł Blaise, przewracając oczami. – Naprawdę jej tak nienawidzisz?

Draco spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.

– Przecież to szlama, Blaise. Do tego wtyka wszędzie ten swój szlamowaty nos. Nie mów, że obudziła się w tobie sympatia do ludzi jej pokroju. Zaraz może jeszcze powiesz, że podoba ci się ta zdrajczyni krwi, Weasley.

Ginny zbyt mocno chwyciła się regału, tak że jedna książka przewróciła się z hukiem na podłogę. Czując, jakby jej serce miało wyskoczyć zaraz z piersi, kucnęła szybko, dla pewności zakrywając sobie usta rękoma. Przez chwilę panowała absolutna cisza, po czym usłyszała głos Blaise’a:

– To pewnie Irytek… Widziałem, jak przed chwilą wlatuje do biblioteki. A wracając do twojej bezczelnej insynuacji… To nie, nie kocham szlam ani zdrajców krwi. Jeżeli dziedzic Slytherina nadal działa, uważam, że zasługują na ten sam los.

– Cóż, Blaise… Dobrze, że wciąż masz właściwe priorytety. Zaraz zamykają bibliotekę. Idziesz?

Ginny przełknęła ślinę, modląc się w duchu, żeby Blaise odpowiedział twierdząco.

– Zapomniałem jeszcze jednej książki. Dołączę do ciebie w pokoju wspólnym, nie czekaj na mnie.

Zaraz po tym rozległ się odgłos oddalających się kroków Malfoya. Kiedy tylko ucichły, tak jak przewidziała, zza regału wyłoniła się postać Blaise’a.

– Tak myślałem, że dostrzegłem twoją wścibską rudą czuprynę. Co ty na Salazara wyrabiasz, Weasley?

Ginny starała się w miarę godnie wstać z klęczków, jednak trwała w tej pozycji tak długo, że niestety jej to nie wyszło. Zachwiała się lekko i musiała się oprzeć o półkę, by nie upaść. Blaise cały czas mierzył ją zdegustowanym spojrzeniem.

– Zwariowałaś? Czemu nas podsłuchiwałaś?

W Ginny coś zawrzało. Przed chwilą bezwstydnie obrażał ją razem z Malfoyem, a teraz został, by obrażać ją prosto w twarz?

– To publiczna biblioteka. Może następnym razem rozważcie inne miejsce na obgadywanie osób, które mogą przypadkowo się w niej znaleźć – odparła chłodno. Jak przez mgłę przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę. – A poza tym, miałeś chyba o mnie zapomnieć. Plotkowanie o mnie, nie kwalifikuje się raczej do niepamięci o mojej osobie.

Blaise wydał z siebie niecierpliwe westchnięcie.

– To Malfoy o tobie wspomniał. Nie mogę kontrolować tego, co on mówi. I nie mogę chyba udawać, że kompletnie nie wiem o twoim istnieniu? To dopiero byłoby podejrzane. Wbrew pozorom, ty i twoi przyjaciele jesteście dość częstym tematem rozmów w kręgu znajomych Draco…

Spojrzała na niego ostro, a Blaise wzruszył ramionami.

– Wliczając ciebie?

– Co cię właściwie obchodzi, co o tobie myślę, Weasley? Sama masz mnie pewnie za obślizgłego Ślizgona.

Ginny uniosła podbródek do góry i podeszła o krok bliżej. Nie zamierzała przyznać mu racji, mimo że całkiem niedawno dokładnie takiego określenia wobec niego użyła.

– Nie rozumiem tylko jednego, Zabini… Jak się czujesz z tym, że gdyby Malfoy wiedział o tobie całą prawdę, życzyłby ci tego samego co mi i moim przyjaciołom?

Blaise zacisnął usta w wąską linię, a jego twarz przybrała wściekły wyraz.

– Nie jestem w nastroju do zwierzania się akurat tobie, Weasley. I nie waż się sądzić, że wiesz cokolwiek o mojej sytuacji. Wystarczy, że wiesz o niej zbyt dużo, przez twoją niepohamowaną wścibskość i niemożność poszanowania czyjejś prywatności.

Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, wpatrując się w siebie tak intensywnie, że Ginny wyobraziła sobie, jak ich głowy pod wpływem tego ciśnienia ulegają wyjątkowo graficznej eksplozji.

– Wróćmy do zapominania o sobie – syknął Blaise, nadal nie spuszczając z niej wzroku. – No chyba, że chcesz porozmawiać więcej o naszych sekretach. Ty znasz już mój, więc może zapragniesz wyjawić mi, co tak hańbiącego dla ciebie znajdowało się w rzekomo pustym dzienniku?

Ginny zamarła, a jej oczy zastygły w przerażeniu. Miała wrażenie, że przestała oddychać.

Blaise uniósł brwi na ten widok, przeszywając ją intensywnym spojrzeniem.

­– Do zobaczenia, nieznajomy – odparła, odwracając szybko wzrok.

Miała wrażenie, że Blaise zrobił niepewny ruch w jej kierunku, jednak ona obróciła się na pięcie i wyszła z biblioteki, czując dziwną pustkę.

 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

OBSERWATORZY