
Rezydencję Zabinich otaczał gęsty las, o którym szeptano, że
jest on nawiedzony przez różne, straszne stworzenia. Były to miejscowe legendy,
jednak niekiedy dało się słyszeć złowrogie wycie, dobiegające gdzieś z nieprzemierzonej
gęstwiny. Blaise podejrzewał, że może kryć się w tym ziarno prawdy, jako że
prastare arystokrackie rody często używały niebezpiecznych stworzeń do tego, by
broniły ich posesji przed intruzami.
Z tego
co wiedział, ród Zabinich był bardzo stary i szanowany, ale do Wielkiej Brytanii
przeniósł się dopiero w XIX wieku. Do tej pory odznaczał się nieskazitelnie
czystą krwią. Wszystko jednak zmieniło się trzynaście lat temu, kiedy to Ella
Zabini związała się z mugolem i urodziła syna. Sprawa oczywiście była okryta
ścisłą tajemnicą i nie wiedział o niej nikt oprócz rodziców dziecka, a od
niedawna – samego dziecka.
Blaise
miał do wyboru albo spędzić okres świąteczny z nowym mężem swojej matki albo
pozostać w zamku z innymi Ślizgonami i przez długi czas nie mógł zdecydować,
która z tych opcja wydaje mu się gorsza. Ze względu na ostatnie ataki prawie
wszyscy uczniowie udawali się do swoich domów, pragnąc zaznać trochę spokoju i
bezpieczeństwa. On sam wiedział, że może co najwyżej pomarzyć o tych dwóch rzeczach
w swoim domu, jednak jego matka była nieugięta. W święta akurat przypadały
urodziny Vita Pereza, jej nowego męża, i kobieta postanowiła urządzić wykwintny
bankiet na jego cześć.
Korzystając
z chwili wolnego czasu, Blaise udał się na spacer do ogrodów otaczających jego
rezydencję. Sypki żwir trzeszczał mu pod stopami, a zimowe słońce mile
łaskotało po twarzy. Chłopak przystanął na chwilę i przyjrzał się budynkowi,
który od narodzenia nazywał swoim domem. Zbudowany był on z kamiennych, szarych
ścian, a z obu stron znajdowały się wysokie, kręte wieże. Na samym środku pięły
się długie schody, na szczycie ukazując ogromne drzwi wejściowe. Jedna ze ścian
była prawie całkowicie pokryta bluszczem. Chłopak czasami wspinał się po nim,
by dostać się do okna swojego pokoju. Oczywiście z zachowaniem wszelkiej
ostrożności, by jego matka go przypadkiem nie ujrzała.
Jakby
czytając mu w myślach, dostrzegł jak Ella Zabini wychodzi na zewnątrz, ręką
przywołując go do siebie. Niechętnie ruszył w jej stronę, domyślając się o co
może chodzić.
–
Blaise! – zawołała, obdarzając go krytycznym spojrzeniem. – Już wszystko
gotowe. Nie uważasz, że powinieneś wykazać nieco więcej zainteresowania swojemu
ojczymowi? To jego przyjęcie urodzinowe.
Blaise
zdusił w sobie prychnięcie. Bardzo pragnął odpowiedzieć matce, że ma to
kompletnie gdzieś, bo przestał zwracać uwagę na ojczymie numer trzy, jednak
zachował spokój. Żyjąc z tą kobietą musiał przede wszystkim nauczyć się tego,
jak być opanowanym w nawet najbardziej irytujących sytuacjach.
Jego
matka była kobietą przepięknej urody, która zadziwiała niemal wszystkich.
Nienaganna sylwetka, długie, zgrabne nogi i do tego magnetyzujące zielone oczy
w kształcie migdałów. Blaise odziedziczył po niej w dużej mierze swój wygląd i
słyszał już wiele opinii, że gdy tylko dorośnie, będzie łamaczem serc, zupełnie
jak jego matka. Nigdy oficjalnie nie przyznała się do tego, ale prawdopodobnie
miała w sobie gen wili, dzięki któremu mężczyźni tak łatwo ulegali jej
wdziękom. Blaise’a póki co kompletnie nie interesowały dziewczyny, a tym
bardziej łamanie ich serc.
– I
Blaise – dodała jego matka ostrzegawczym tonem – nawet nie myśl o tym, by
zrobić coś tak głupiego i wygadać się o sam wiesz czym.
Blaise
aż przystanął.
–
Zwariowałaś, matko? – syknął i spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Nie wiem
jak ty, ale ja wolę zapomnieć, że mi o tym w ogóle powiedziałaś.
Ella
Zabini zmrużyła oczy i pojawił się w nich niebezpieczny blask.
–
Uważaj, jak się do mnie zwracasz, młodzieńcze. Chyba nie tak cię wychowałam?
Czy to może wychodzi z ciebie coś
innego?
Blaise
poczuł jakby tą prostą insynuacją uderzyła go pięścią w twarz.
–
Przepraszam, matko – odparł, czując się wyjątkowo nieswojo. – To już się więcej
nie powtórzy.
Kobieta
obdarzyła go czarującym uśmiechem i poprawiła sobie ramiączko od sukienki.
– No
dobrze. Chodźmy. Vito już czeka.
W środku
było już sporo gości, a wokół nich gorączkowo krzątały się skrzaty domowe w
ozdobnych białych serwetach. Stoły były suto zastawione jedzeniem, na jednym z
nich Blaise dostrzegł fontannę czekolady tak ogromną, że miał wrażenie, że
mógłby się w niej wykąpać. Vito Perez stał na podeście, trzymając kieliszek
szampana i uśmiechając się szeroko. Ella poklepała syna po ramieniu i podeszła
do męża, a jej szmaragdowa suknia zaszeleściła za nią złowrogo. Blaise nie mógł
się oprzeć wrażeniu, że otaczała ją nieprzyjemna, magnetyzująca aura. Inni
jednak byli nią zachwyceni, wpatrując się w nią z podziwem i zazdrością. Vito
wręcz się ślinił na jej widok.
– Za
mojego wspaniałego męża – uniosła wysoko kieliszek, a wszyscy w tym samym
momencie zrobili to samo. – Miałam wielu mężów, jednak z jakiegoś powodu z
żadnym z nich nie było mi dane żyć długo – zaczęła, roniąc pojedynczą łzę i
ocierając ją złotą chusteczką podaną przez skrzata – jednak wierzę głęboko, że
Vito to ten jedyny. I niech Salazar mi świadkiem, życzę nam długiego i
wspaniałego życia razem!
Podeszła
do męża i obdarzyła go czułym pocałunkiem, a wszyscy wokoło zaczęli klaskać.
Blaise niechętnie przyłączył się do wiwatów.
– Z
każdym mężem mówi taką samą przemowę – usłyszał nagle za plecami głos – a za
parę miesięcy ulega on tajemniczemu wypadkowi losu…
Blaise
rozejrzał się, jednak nie zdołał dojrzeć, kto wypowiedział to zdanie. Nieprzyjemny
dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa. Nagle poczuł, że rozpaczliwie
potrzebuje świeżego powietrza.
Był już
w połowie drogi na taras, kiedy ktoś zastąpił mu drogę.
– Gdzie
się wybierasz, bracie?
Tuż
przed nim stał postawny, szesnastoletni chłopak. Miał ostro zarysowaną szczękę
i drobny zarost, zapewne pierwszy, jaki pojawił się na jego twarzy. Uśmiechał
się do niego zaczepnie. Blaise nie wyczuł wrogości w jego tonie głosu.
Zaskoczyło go to. On sam miał w planach udawać, że jego przyrodni brat nie
istnieje.
–
Chciałem się przejść, jeśli pozwolisz – zaczął wolno, wskazując palcem w
kierunku ogrodu. – Derek, tak?
Chłopak
uśmiechnął się jeszcze szerzej. Blaise poczuł nagłą złość i ochotę, by odejść
stąd jak najdalej.
– Dario
– odparł. – Nie martw się, zapamiętasz.
– Wiesz
co, najpierw chyba udam się do łazienki – oznajmił nagle, czując, że ma dość
już tych intruzów w swoim domu. Jedyne, o czym marzył to spokojne ferie zimowe,
spędzone samotnie z matką w rezydencji. Nie miał zamiaru poznawać ludzi, którzy
mają niedługo zniknąć z jego życia.
Chcąc
odetchnąć w miejscu, w którym nie spotka nikogo, udał się w kierunku rzadko
uczęszczanych komnat. Prowadził do nich długi, wąski korytarz, znajdujący się
nieopodal lochów rezydencji. Matka zabraniała mu tu przychodzić, jednak tylko
on oprócz niej mógł tutaj wejść – kraty otwierały się bowiem jedynie uprzednio
nasączone krwią członków rodu Zabinich. Była to prastara magia krwi, często
mylona z czarną magią. Blaise wiedział, że jego matka jest kompletnie
nieświadoma tego, że podpatrzył jak się tu dostać i od tej pory używa miejsca
jako swojej kryjówki. Zdawał sobie również sprawę, jak wściekła by była, gdyby
się dowiedziała.
Wszedł do
środka i zatrzasnął za sobą drzwi, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie
zmieniło się tu za wiele, odkąd był tu po raz ostatni. Niewielką,
przypominającą loch komnatę, oświetlało zielone światło pulsujące z wiszących
na ścianach kinkietów. Półki piętrzyły się aż do samego sufitu, a na nich
poustawiane były przeróżne składniki do eliksirów. Na samym środku
pomieszczenia stał rozpalony kociołek i bulgocący w nim płyn. Na jednej ze
ścian wisiało ogromne, czarne lustro, którego tafla wydawała się nieco pulsować.
O ile dobrze pamiętał, poprzednio było ono zakryte.
Podszedł
ostrożnie do lustra i dostrzegł w nim swoje odbicie. Nagle obraz zawirował, a
jego sylwetka urosła gwałtownie, rozszerzając się potężnie w barkach. Nogi i
ręce wyciągnęły się, a twarz wydoroślała.
Patrzył
na starszą wersję siebie.
–
Najpiękniejszą wersję siebie – powiedział do niego Blaise z lustra, a chłopak
odskoczył, przerażony. – Jeśli chcesz pozostać taki na zawsze, mogę zdradzić ci
mój sekret. Możesz być kimkolwiek zechcesz. Jedynym ograniczeniem jest twoja
wyobraźnia.
Blaise
przełknął ślinę.
–
Związany z czarną magią? – spytał chłodno, z niepokojem zauważając, jak kontury
lustra zaczynają się rozmywać.
– Cóż,
wszystkie najpotężniejsze czary są związane z czarną magią… To one dadzą ci prawdziwą
siłę i potęgę. Na przykład dar wiecznej młodości…
Blaise
cofnął się, bo miał dziwne poczucie, że postać zaraz wyjdzie z ram lustra. W
jej oczach dostrzegł głód.
– Cóż,
podziękuję – odparł, modląc się, by nie ogarnęła go panika. Podszedł szybko do
drzwi i wyszedł na korytarz, a komnata zamknęła się za nim, oddzielając go od
mrocznego zwierciadła i jego przerażającego mieszkańca. Mimo to zdawało mu się,
że wciąż słyszy jego wołanie.
Wieczna młodość… Potęga… Siła…
Uczucie
dziwnego przyciągania w kierunku lochów towarzyszyło mu przez cały jego pobyt
podczas ferii zimowych. Przez cały czas miał wrażenie, że jest obserwowany. Kilka
razy budził się zlany potem, gdy śniła mu się postać z lustra. Uwolnił się od
niej dopiero w momencie, gdy wsiadł do pociągu powrotnego do Hogwartu.
*
Życie w
Hogwarcie zdawało się na powrót toczyć normalnym rytmem.
Mimo to,
Ginny wcale nie czuła się lepiej.
Z jednej
strony coś mówiło jej, że powinna się cieszyć. Uwolniła się od czegoś
strasznego. Czegoś, czego nie potrafiła do końca nazwać. Na samą myśl o
wydarzeniach, które rozegrały się w łazience… Uczucie przeraźliwego bólu i
okrutne słowa przeszywające ją niczym sztylet ze strony osoby, którą uważała za
jedynego przyjaciela. Wszystko to powodowało, że czuła się bardziej zalękniona
niż zazwyczaj.
Po
drugiej stronie więzi łączącej jej umysł z Tomem była cisza. Koszmarna,
przeraźliwa cisza. Pomimo że tęskniła za miłym, przyjaznym chłopcem jakim
wiedziała, że potrafił być, miała nadzieję, że pozostanie tak na zawsze.
Niestety
to nie był koniec jej problemów. Odkąd była boleśnie świadoma każdej chwili
swojej egzystencji, z niepamięcią o wielu różnych, cennych rzeczach, dotarło do niej, że ma ogromne braki w nauce.
Zupełnie, jakby nie nauczyła się przez te pół roku niczego. I nie było nikogo,
kto by mógł jej pomóc. Czasem na lekcjach łapała się na tym, że gdy została
zapytana przez nauczyciela o materiał, którego nie znała, czekała aż w jej
głowie sama pojawi się odpowiedź.
Nic
jednak takiego nie następowało, a ona była całkiem sama, szybko stając się
jedną z najgorszych uczniów.
Wszystkie
wolne chwile spędzała więc w bibliotece, usilnie starając się nadgonić bieżący
materiał. Siedziała tak zwykle do późna, aż do czasu, gdy nie wygoniła jej pani
Pince. Czasem widziała z oddali Hermionę ślęczącą nad książkami, ale nigdy nie
odważyła się do niej podejść. Pamiętała mroczne myśli Toma o przyjaciółce jej
brata i pomimo że nie dawał znaku swojej obecności, nie mogła wyzbyć się
wrażenia, że on wciąż gdzieś jest. Ukryty. Obserwujący. Czekający na właściwy
moment.
W końcu
spotkała się z nieuniknionym. Pewnego ranka w drodze do biblioteki natknęła się
na Hermionę, która jak zwykle niosła ze sobą książki pod pachą. Widząc ją, dziewczyna
przystanęła i uśmiechnęła się w jej kierunku.
– Ginny,
cześć – przywitała się, próbując umieścić wszystkie książki do swojej i tak już
wypchanej torby. – Ach, nie cierpię, kiedy to się dzieje! Jaka szkoda, że
użycie niewykrywalnego zaklęcia zmniejszająco–zwiększającego musi odbywać się
pod ścisłą kontrolą ministerstwa…
Ginny
przyglądała się jej w milczeniu, rozważając w duchu, czy poprosić ją o pomoc w
nauce. Z tego co opowiadał Ron, była prawdopodobnie najzdolniejszą uczennicą w
całym Hogwarcie, a ona wyjątkowo potrzebowała pomocy.
– W
końcu – przerwała jej rozmyślania Hermiona, której udało się dojść do porządku
ze swoją torbą. Z zadowoleniem zacisnęła zatrzask, który zaskrzeczał groźnie,
jakby ostrzegając, że już niewiele wytrzyma. Dziewczyna jednak nie przejęła się
tym, tylko skierowała swoją całą uwagę w kierunku Ginny, przyglądając się jej z
zaciekawieniem.
– Jak ci
się podoba w Hogwarcie? To przecież twój pierwszy rok, na pewno miałaś jakieś
oczekiwania, a właściwie pierwszy raz rozmawiamy…
Ginny
pomyślała o wszystkich atakach, o Tomie, o sprawie z Blaisem, po czym wzruszyła
obojętnie ramionami, nie mając pojęcia, co jej odpowiedzieć.
Hermiona
oblała się rumieńcem i wybałuszyła na nią oczy.
–
Oczywiście, pomijając ataki na uczniów! To dość nietypowa sytuacja, wiadomo,
ale chyba tak poza tym, w Hogwarcie nie jest tak źle? Zawsze możesz się do nas
zwrócić, jeśli będziesz miała jakiś problem…
– Jasne,
oczywiście – odparła, czując rosnącą w sobie nadzieję. – Właściwie…
–
Hermiono!
Obie
obróciły się w stronę głosu i ich oczom ukazał się Harry, zmierzającego w ich
stronę. Wyglądał, jakby przebiegł przez całą długość zamku. Na jego czole
perliły się krople potu. Ginny poczuła jak jej policzki oblewa gwałtowna fala
gorąca.
–
Dziękuję, Hermiono… N–naprawdę muszę iść do biblioteki – powiedziała, po czym
pognała szybko w jej kierunku, jakby zależało od tego jej życie.
Nie
miała pojęcia, czy kiedykolwiek uda jej się zachować normalnie w obecności Harry’ego.
Skryła
się samotnie za regałami z działu Zielarstwa, po czym zaczęła wertować książki.
Mijały godziny, a ona starała się pochłonąć tyle wiedzy, ile tylko mogła. Miała
wrażenie, że jej mózg niedługo wypłynie jej uszami. Humoru nie poprawiał jej
również fakt, że nawet jeśli nadgoni teoretyczne podstawy zajęć, pozostanie jej
jeszcze praktyka, która była u niej w równie marnym stopniu, co reszta…
Nim się
spostrzegła, za oknem zrobiło się ciemno i do zamknięcia biblioteki zostało pół
godziny. Postanowiła wziąć książki do wieży i dokończyć swoją naukę właśnie
tam, kiedy jej uszu dobiegł znajomy głos.
–
Myślisz, że ataki ustały?
Starając
się nie robić hałasu, Ginny podeszła na palcach do regału i odsunęła parę
książek, by mieć dobry widok. Po drugiej stronie stał Blaise Zabini i Draco
Malfoy. Rozmawiali szeptem, więc musiała mocno nadstawić uszu, by ich dobrze
słyszeć. Widząc czarnoskórego Ślizgona, poczuła wzrastającą irytację.
Głupi, obślizgły Wąż. Gdzie nie
pójdzie, natyka się właśnie na niego.
– Mam
nadzieję, że nie – powiedział Draco Malfoy. – Myślę, że dziedzic szykuje się na
coś naprawdę mocnego i próbuje teraz uśpić wszystkim czujność. Wciąż czekam, aż
załatwi Granger – dodał z wrednym uśmieszkiem, a Ginny zacisnęła ze złości
pięści, czując, że irytacja na Zabiniego ustępuje wściekłości w kierunku
jasnowłosego chłopaka.
– A ja
myślę, że masz na jej punkcie jakąś obsesję – odparł Blaise, przewracając
oczami. – Naprawdę jej tak nienawidzisz?
Draco
spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.
–
Przecież to szlama, Blaise. Do tego wtyka wszędzie ten swój szlamowaty nos. Nie
mów, że obudziła się w tobie sympatia do ludzi jej pokroju. Zaraz może jeszcze
powiesz, że podoba ci się ta zdrajczyni krwi, Weasley.
Ginny
zbyt mocno chwyciła się regału, tak że jedna książka przewróciła się z hukiem
na podłogę. Czując, jakby jej serce miało wyskoczyć zaraz z piersi, kucnęła
szybko, dla pewności zakrywając sobie usta rękoma. Przez chwilę panowała
absolutna cisza, po czym usłyszała głos Blaise’a:
– To
pewnie Irytek… Widziałem, jak przed chwilą wlatuje do biblioteki. A wracając do
twojej bezczelnej insynuacji… To nie, nie kocham szlam ani zdrajców krwi.
Jeżeli dziedzic Slytherina nadal działa, uważam, że zasługują na ten sam los.
– Cóż,
Blaise… Dobrze, że wciąż masz właściwe priorytety. Zaraz zamykają bibliotekę.
Idziesz?
Ginny
przełknęła ślinę, modląc się w duchu, żeby Blaise odpowiedział twierdząco.
–
Zapomniałem jeszcze jednej książki. Dołączę do ciebie w pokoju wspólnym, nie
czekaj na mnie.
Zaraz po
tym rozległ się odgłos oddalających się kroków Malfoya. Kiedy tylko ucichły,
tak jak przewidziała, zza regału wyłoniła się postać Blaise’a.
– Tak
myślałem, że dostrzegłem twoją wścibską rudą czuprynę. Co ty na Salazara
wyrabiasz, Weasley?
Ginny
starała się w miarę godnie wstać z klęczków, jednak trwała w tej pozycji tak
długo, że niestety jej to nie wyszło. Zachwiała się lekko i musiała się oprzeć
o półkę, by nie upaść. Blaise cały czas mierzył ją zdegustowanym spojrzeniem.
– Zwariowałaś?
Czemu nas podsłuchiwałaś?
W Ginny
coś zawrzało. Przed chwilą bezwstydnie obrażał ją razem z Malfoyem, a teraz
został, by obrażać ją prosto w twarz?
– To
publiczna biblioteka. Może następnym razem rozważcie inne miejsce na
obgadywanie osób, które mogą przypadkowo się w niej znaleźć – odparła chłodno. Jak
przez mgłę przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę. – A poza tym, miałeś chyba
o mnie zapomnieć. Plotkowanie o mnie, nie kwalifikuje się raczej do niepamięci
o mojej osobie.
Blaise
wydał z siebie niecierpliwe westchnięcie.
– To
Malfoy o tobie wspomniał. Nie mogę kontrolować tego, co on mówi. I nie mogę
chyba udawać, że kompletnie nie wiem o twoim istnieniu? To dopiero byłoby
podejrzane. Wbrew pozorom, ty i twoi przyjaciele jesteście dość częstym tematem
rozmów w kręgu znajomych Draco…
Spojrzała
na niego ostro, a Blaise wzruszył ramionami.
–
Wliczając ciebie?
– Co cię
właściwie obchodzi, co o tobie myślę, Weasley? Sama masz mnie pewnie za
obślizgłego Ślizgona.
Ginny
uniosła podbródek do góry i podeszła o krok bliżej. Nie zamierzała przyznać mu
racji, mimo że całkiem niedawno dokładnie takiego określenia wobec niego użyła.
– Nie
rozumiem tylko jednego, Zabini… Jak się czujesz z tym, że gdyby Malfoy wiedział
o tobie całą prawdę, życzyłby ci tego
samego co mi i moim przyjaciołom?
Blaise
zacisnął usta w wąską linię, a jego twarz przybrała wściekły wyraz.
– Nie
jestem w nastroju do zwierzania się akurat tobie, Weasley. I nie waż się
sądzić, że wiesz cokolwiek o mojej sytuacji. Wystarczy, że wiesz o niej zbyt dużo, przez twoją niepohamowaną
wścibskość i niemożność poszanowania czyjejś prywatności.
Przez
chwilę mierzyli się spojrzeniami, wpatrując się w siebie tak intensywnie, że
Ginny wyobraziła sobie, jak ich głowy pod wpływem tego ciśnienia ulegają
wyjątkowo graficznej eksplozji.
– Wróćmy
do zapominania o sobie – syknął Blaise, nadal nie spuszczając z niej wzroku. –
No chyba, że chcesz porozmawiać więcej o naszych sekretach. Ty znasz już mój,
więc może zapragniesz wyjawić mi, co tak hańbiącego dla ciebie znajdowało się w
rzekomo pustym dzienniku?
Ginny
zamarła, a jej oczy zastygły w przerażeniu. Miała wrażenie, że przestała
oddychać.
Blaise
uniósł brwi na ten widok, przeszywając ją intensywnym spojrzeniem.
– Do
zobaczenia, nieznajomy – odparła,
odwracając szybko wzrok.
Miała
wrażenie, że Blaise zrobił niepewny ruch w jej kierunku, jednak ona obróciła
się na pięcie i wyszła z biblioteki, czując dziwną pustkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz