
Nastał dzień Walentynek, a Gildeory Lockhart uznał, że należy
odpowiednio uczcić ten dzień, sprawiając, że w szkole zaroiło się od serduszek,
różowego konfetti oraz ponurych krasnoludów mających imitować kupidyny.
Kiedy
Blaise wszedł tego dnia na śniadanie, miał wrażenie, że zaraz wypali mu oczy.
Na widok wystroju Wielkiej Sali zrobiło mu się niedobrze i aż musiał cofnąć się
o parę kroków. Gdy rozejrzał się po twarzach reszty uczniów, u wielu dostrzegł
taki sam wyraz zniesmaczenia i zażenowania.
Doprawdy,
że też Dumbledore nie mógł znaleźć dosłownie nikogo innego na to stanowisko.
W
ponurym nastroju zajął się jedzeniem śniadania, co chwilę odganiając się od
różowego konfetti, które wybuchało raz po raz nad ich głowami oraz strzepując
serduszka opadające w wolnym tempie na jego ramiona. W pewnym momencie, ku
swojemu absolutnemu przerażeniu, dostrzegł jednego z kupidynów zmierzającego w
ich stronę. Na całe szczęście stanął on naprzeciwko zdezorientowanego Draco i
bez słowa wręczył mu kartkę w kształcie serca. Ślizgon w odpowiedzi uniósł
wysoko brwi.
– Tyle
wysiłku w tworzenie mrocznego wizerunku – zakpił Blaise, a kącik jego ust
uniósł się do góry – a ktoś po prostu wysyła tobie różową, ohydną kartkę,
licząc, że go nie zjesz?
Draco
spłonął delikatnym rumieńcem i schował kartkę.
– Cóż,
co mogę powiedzieć, kochają mnie – odparł nonszalancko. Blaise był w stanie
uwierzyć, że dla uwagi Draco sam sobie wysłał walentynkę, jednak rumieniec,
który nieudolnie starała się ukryć Pansy, mówił mu co innego.
Kartka
Draco poszła jednak w zapomnienie, kiedy późnym popołudniem udawali się na ostatnie
tego dnia zajęcia. Gdy szli po schodach, nagle zrobił się duży korek, a z
przodu doszły ich odgłosy szamotaniny. Blaise przecisnął się, by zobaczyć, co
się dzieje i oto ukazał mu się przekomiczny widok.
Na
podłodze, wśród rozsypanych rzeczy ze swojej torby, leżał Harry Potter. Jakby
tego było mało, przytrzymywany nogą przez krasnoluda, który właśnie zaczynał
grać mu na harfie walentynkę.
Blaise
nie mógł powstrzymać wybuchu śmiechu. Reszta Ślizgonów rechotała głośno,
wskazując rzucającego się chłopca palcami. Kątem oka zauważył purpurową na
twarzy Ginny Weasley, przyglądającą się całemu zdarzeniu z przerażeniem. Chłopak
poczuł dziwne ukłucie w żołądku. Zapewne to ona wysłała mu tę durną walentynkę.
Głupia Lisica… czy była na tyle ślepa, by dostrzec, że Potter w ogóle nie
zwraca na nią uwagi?
Nagle, jakby
z oddali, usłyszał drwiący głos Malfoya i odwrócił się w jego stronę. Na jego
twarzy widniał paskudny uśmiech, a w rękach trzymał dziennik Pottera, z
zamiarem otworzenia go na oczach wszystkich.
Blaise wytrzeszczył
oczy, rozpoznając w nim dziennik Ginny. Szybko spojrzał w jej kierunku;
dziewczynka była blada jak ściana. Wargi zaciskała tak mocno, że stały się
wręcz niezauważalne. Nim jednak sytuacja zdołała się porządnie rozwinąć, Harry w
mgnieniu oka rozbroił Malfoya i odebrał swoją własność.
Nie
pozostało im nic innego jak rozejść się z powrotem na zajęcia. Malfoy wręcz kipiał
ze złości. Kiedy mijali Ginny, nie omieszkał się odezwać, dając upust swojej
frustracji:
– Nie
sądzę, żeby Potterowi spodobała się twoja walentynka!
Ginny
tylko zakryła twarz rękami i pobiegła czym prędzej do klasy, nie mówiąc ani
słowa. Blaise wpatrywał się tępo w miejsce, w którym zniknęła, starając się zrozumieć,
dlaczego dziennik, o który tak walczyła, znajdował się w rękach Pottera.
*
Ginny
miała wrażenie, że jej głowa zaraz eksploduje. Szybkim krokiem przemierzała
korytarze, starając się zebrać myśli.
To nie
mogła być prawda.
To
musiał być sen.
To się nie działo.
Powtarzała
te słowa jak mantrę, jednak nie zmieniały one faktów – Harry Potter miał
dziennik Toma Riddle’a, dziennik, w który przelała wszystkie swoje tajemnice i
pragnienia. Tajemnice i pragnienia dotyczące w głównej mierze Harry’ego, a gdy
tylko chłopiec odkryje właściwości dziennika… wtedy pozna je wszystkie.
Była
wściekła na samą siebie. Gdyby tylko nie wyrzucała dziennika do publicznej
toalety… Czemu go po prostu gdzieś nie zakopała? Nikt nigdy by go już nie
znalazł. Teraz przyszło jej płacić za swoją głupotę. To było o wiele gorsze,
niż kiedy przez przypadek jej dziennik zabrał Blaise. Dzięki temu, że poznała
jego własne sekrety, miała nad nim przewagę. Poza tym, nie sądziła, żeby
Ślizgon domyślił się, jakie moce skrywał dziennik. Co do Harry’ego, nie miała
pewności – ten chłopak nie spoczął, dopóki nie poznał danej tajemnicy i musiała
przyznać, niesamowicie węszył. Nie mogła nie zauważyć, że razem z Ronem i
Hermioną pojawiał się w każdym możliwym miejscu, w którym doszło do napaści.
Prowadzili oni własne, małe śledztwo i Ginny obawiała się, że to może kiedyś
doprowadzić ich do niemałych kłopotów.
Prawie
miesiąc trwało, zanim nadarzyła się odpowiednia okazja do tego, co zamierzała
zrobić. Te kilka tygodni wlekło się niemiłosiernie. Miała wrażenie, że już dłużej
nie wytrzyma przepełniającej ją niepewności i wręcz popadała w obłęd. Obawiała
się ponownego spotkania z dziennikiem – strach chwytał jej gardło, gdy tylko o
tym pomyślała. Nie pozostawało jej jednak nic innego, jak zakradnięcie się do dormitorium
chłopców i odzyskanie go, a następnie jego dokładne zniszczenie.
Odczekała
aż wszyscy chłopcy z drugiego roku wyjdą z pokoju wspólnego i niezauważenie czmychnęła
do ich dormitorium. Dopadła do kufra Harry’ego i z zawrotną prędkością zaczęła
wyrzucać całą jego zawartość, czując jak adrenalina buzuje jej w żyłach.
Dostrzegła jego szatę i wywróciła wszystkie rękawy na lewą stronę; pootwierała
szuflady szafki nocnej i wywróciła je dołem do góry, rozsypując wszystko na
łóżku. W miarę jak szukała dziennika, czuła narastającą panikę i wściekłość.
Musiał
gdzieś tutaj być! Musiała go znaleźć!
Wpadła w
dziką furię, nie zważając na to, jaki bałagan po sobie pozostawi. Miała
wrażenie, że gdzieś z oddali słyszy chłodny śmiech, który sprawiał, że jej krew
w żyłach zapłonęła. Kiedy już z desperacji chciała zabrać się za rzeczy jego współlokatorów,
pod łóżkiem dostrzegła małą, czarną książeczkę. Kucnęła i sięgnęła po nią, a w
palcach poczuła przyjemne mrowienie. Schowała ją prędko pod swoją szatę i
wyszła czym prędzej z dormitorium, zanim ktokolwiek był w stanie ją zauważyć.
Tego
samego wieczoru postanowiła, że pozbędzie się dziennika raz na zawsze.
Wiedziała,
że powinna to zrobić na samym
początku. Nie przewidziała jednak jednej rzeczy – tego, że Tom będzie się bronił.
Była już
w połowie drogi na błonia, gdy w jej głowie rozległ się cichy, męski głos.
Podskoczyła, omal się nie przewracając.
– Ginny, och słodka Ginny… Chyba nie
myślisz o pozbyciu się swojego przyjaciela?
Dziewczynka
stanęła jak wryta.
– Tom? –
zapytała drżącym głosem, czując jak miękną jej kolana.
– Oczywiście, że to ja. A teraz powiedz
mi, co najstraszniejszego zrobił twój przyjaciel, że zamierzasz zrobić tak
okropną rzecz?
– Skąd
wiesz, co zamierzam?
– Ależ Ginny… Jestem twoim
przyjacielem. Wiem o tobie wszystko.
– Harry…
Miał twój dziennik… – wymamrotała, nie będąc w stanie zrobić ani kroku dalej. –
Powiedziałeś mu… o mnie?
– Ach, widzisz. Słynnego Harry’ego
Pottera obchodziły nieco inne, ciekawsze tematy. Pytał mnie o Komnatę Tajemnic.
Nie w głowie mu dziewczyny, kiedy nasz bohater jest zajęty ratowaniem
wszechświata…
Ginny
odetchnęła z ulgą, mimo że słowa Toma ją zraniły.
– Myślałam,
że odszedłeś, Tom – powiedziała, czując jak przebiega ją dreszcz po całej
długości kręgosłupa.
– Widzisz, Ginny… Nie odszedłem, nie
tak naprawdę. Byłem przy Tobie tak samo jak przedtem, tylko po prostu miałem
ważniejsze rzeczy na głowie. Zdradziłaś mi tyle swoich sekretów, przelałaś w
strony dziennika tyle swej duszy, że bezpowrotnie związałaś ją z dziennikiem. Teraz
już zawsze będziesz z nim związana, pomimo że mogłaś odnieść mylne wrażenie, że
się od niego uwolniłaś. Pamiętaj, ja znajdę Cię wszędzie…
W jego
głosie czaiło się coś złowrogiego, coś co zmroziło ją do szpiku kości.
Przełknęła ślinę i poczuła, że robi się jej słabo; wiedziała, co zaraz nastąpi.
Jego macki z powrotem rozgościły się w jej głowie, owijając bezbronny umysł.
Zrobiły to z taką łatwością, jakby nigdy jej nie opuściły.
Ponownie
była bezsilna, zdana na jego łaskę.
Wydała z
siebie jęk, gdy poczuła jak Tom z zadowolonym mruczeniem przejmuje jej ciało. Na
drżących nogach wróciła do zamku, a w środku niej coś krzyczało, upierając się,
że to nie tak powinno się zakończyć…
Miała
wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Otworzyła najbliższą pustą klasę i wtargnęła do
środka, szukając kosza na śmieci.
– Ach!
Ginny!
Wytrzeszczyła
oczy i zobaczyła jak roztargniony Percy próbuje usilnie przygładzić swoją
szatę, cały czerwony na twarzy. Zza niego nieśmiało wyglądała Krukonka, w
której Ginny rozpoznała jednego z prefektów.
– To
jest Penelopa Clearwater, my właśnie… – zaczął się tłumaczyć Percy, po raz
pierwszy tak zakłopotany odkąd go znała.
Ginny
zbyt przerażona powrotem Toma, nie zwróciła na nich większej uwagi. Czując, jak
ponownie biorą ją mdłości, chwyciła kosz i zwymiotowała, a Percy wydał z siebie
zduszony okrzyk.
– Na
Merlina, Ginny, my nic…
Ale ona
już go nie słyszała, bo wybiegła z klasy. Ostatnim, co pamiętała, to droga po
schodach na drugie piętro.
*
– Ta
szlama w końcu dostała za swoje – rozległ się zimny głos Draco, który leniwie
obierał zielone jabłko, siedząc na wielkim fotelu w pokoju wspólnym Ślizgonów.
– Chociaż żałuję, że ta bestia nie załatwiła jej na dobre… A tak mało
brakowało…
Blaise
przyglądał się tej scenie w milczeniu. Tuż obok Malfoya siedzieli jego goryle,
tępo kiwając głowami, a nieco dalej Pansy, która patrzyła na niego z
uwielbieniem. Milicenta Bulstrode śmiała się głupkowato, wyglądem i obyciem
pasując do Crabbe’a i Goyle’a, jakby była ich dawno zaginioną krewną. Jedynym,
kto również nie dał po sobie poznać, że słyszy cokolwiek, był Teodor Nott.
Blaise
czuł, że dogadałby się z Nottem, który zawsze ignorował przedstawienia, jakie
uwielbiał odstawiać Draco – jednak nie miał pewności, czy to nie jest gra, jaką
prowadzi. Czuł, że gdyby zbliżył się do niego za bardzo, mógłby on odkryć o nim
coś, co Blaise starał się za wszelką cenę zachować w tajemnicy.
A
przekonał się, że zaufanie można mieć jedynie do siebie samego.
Ostatnie
ataki wśród uczniów wzbudzały niemałe podniecenie i ekscytację. Ślizgoni byli w
głównej mierze czystokrwiści, więc nic im nie groziło. Blaise jednak obawiał
się jednej rzeczy – czy jeżeli zaatakują już wszystkich mugolaków, wezmą się za
tych, którzy są półkrwi? Co jeśli przeżyje atak, ale ludzie już na zawsze
dowiedzą się, kim on jest? W obliczu śmierci wydawało mu się to głupie, ale co
za życie będzie miał, jak jego przyjaciele i ich rodziny dowiedzą się o jego
pochodzeniu?
– Mówię
wam, to tylko kwestia czasu, kiedy poleci stary Dumbledore – oznajmił
zadowolony z siebie Draco. – Mój ojciec już zbiera podpisy całej Rady
Nadzorczej, myślę, że to stanie się naprawdę szybko.
Rzeczywiście,
zaledwie dzień później całą szkołę obiegła wieść, że odwołano dyrektora szkoły,
a wraz z nim aresztowano gajowego Hogwartu, który miał podobno stać za atakami
na uczniów. Blaise był sceptycznie nastawiony co do takiego obrotu spraw, nie
mogąc sobie wyobrazić dobrodusznego olbrzyma, który na dodatek przyjaźnił się z
Hermioną o tak makabryczne czyny. Oznaczało to, że prawdziwy dziedzic był wciąż
na wolności, a teraz dodatkowo nie było Dumbledore’a. Blaise nie był pewny co
do tożsamości dziedzica, jednak wykluczał na pewno trzy podejrzewane o to osoby
– Malfoya, Pottera i Hagrida.
Pomimo
tak absurdalnie podjętych środków, wszystko zdawało się wrócić do normy. Minął
ponad miesiąc od poprzedniego ataku, na dworze rozpoczęło się lato, a
nauczyciele nagle oznajmili, że niedługo czekają ich egzaminy. Wokół zapanowała
prawie taka sama panika, jakby doszło do kolejnego ataku – wśród dziedzica
Slytherina i bestii panoszącej się po zamku, nikomu nawet nie przyszło do
głowy, aby powtarzać jakikolwiek materiał.
Profesor
McGonagall oznajmiła również jeszcze jedną nowinę – mandragory miały być
niedługo gotowe i lada chwila wszyscy spetryfikowani obudzą się i potwierdzą
tożsamość osoby, która je zaatakowała.
Malfoy
na ową wiadomość prychnął z pogardą i z wściekłością wbił łyżkę do swojej
owsianki, zawiedziony takim obrotem spraw. Blaise natomiast spojrzał w kierunku
stołu Gryfonów. Dostrzegł Ginny rozmawiającą z Weasleyem i Potterem. Nie
przyglądał się jej uważnie od paru dni.
A teraz
wydawała się być bardzo zdenerwowana.
Po
chwili dołączył do nich ich brat prefekt, na co dziewczynka podskoczyła, po
czym błyskawicznie wybiegła z Sali. Blaise zacisnął pięści, starając się być
tylko i wyłącznie obserwatorem. Nieznajomi,
powtarzał w myślach.
Nagle
przed oczami stanął mu tajemniczy dziennik i błyskawicznie zerwał się z
miejsca.
Czyżby
rozmawiała z Potterem właśnie o nim?
Kiwnął
głową w stronę Ślizgonów, oznajmiając im, że idzie się przejść. Nie powinno to
wzbudzić ich podejrzeń, bo często udawał się na samotne spacery po błoniach i
nikogo to do tej pory nie interesowało. Czasem nawet go kryli, szczególnie
teraz, gdy nauczyciele odprowadzali ich praktycznie wszędzie.
Kiedy
tylko znalazł się za drzwiami Wielkiej Sali, puścił się biegiem długim korytarzem,
mając nadzieję, że w tę samą stronę udała się Ginny. Na jego szczęście, tuż za
zakrętem mignęła mu znikająca, ruda grzywa. Przyspieszył kroku i wyjrzał zza
rogu – dziewczyna przystanęła i Blaise’owi wydało się, że… że rozmawia sama ze
sobą.
– Nie,
nie zmusisz mnie! Nie zrobię tego! – krzyknęła, tupiąc nogą, a po jej twarzy
zaczęły płynąć łzy.
Blaise
już chciał się ujawnić, jednak w tym samym momencie Ginny gwałtownie ucichła. Odwróciła
się sztywno w jego kierunku, a na jej twarzy nie malowała się żadna emocja,
pomimo że na policzkach wciąż widoczne były mokre ślady łez. Serce zabiło mu
mocno, kiedy udała się w jego kierunku, ale minęła go bez słowa.
–
Weasley? – zanim udało mu się powstrzymać, słowa same wypłynęły z jego ust.
Ginny odwróciła się w jego stronę, mierząc go nieprzytomnym spojrzeniem.
Po
chwili jej wzrok się rozjaśnił, a oczy rozszerzyły.
– Czy
to… też do ciebie wołało?
Blaise
przyglądał się jej zdezorientowany, usiłując znaleźć jakąś odpowiedź. Gdy
jednak ponownie spojrzał prosto w jej oczy, były zasnute szarą mgłą.
Sekundę
później zwyczajnie odwróciła się i odeszła.
*
Ginny
miała wrażenie, że jej żołądek zaraz zrobi salto. Jej wargi były już całe sine
od podgryzania ich ze stresu, a na wewnętrznych stronach dłoni miała krwiste
ślady od wbijanych tam paznokci.
Harry i
Ron byli jej ostatnią deską ratunku. Wiedziała, że powinna przyjść do nich o
wiele prędzej, ale nie miała w sobie tyle odwagi.
Od
tamtego czasu jednak wiele rzeczy się zmieniło. Już nie obchodziło ją, co o
niej pomyślą. Jedyne co się liczyło to to, żeby powstrzymać te napaści i pozbyć
się Toma.
Sama nie
wiedziała, jak to się stało, że znalazła w sobie tyle siły, by chwilowo wyrwać
się spod jego kontroli. Możliwe, że miało to związek z tym, że czuła, jakby
miała zaraz umrzeć.
A człowiek
przed śmiercią niekiedy znajdował nadludzką siłę, by choć ostatni raz zawalczyć.
– Myślisz, że pokochają cię za to, jak
wyjawisz im co zrobiłaś z ich najlepszą przyjaciółką?
Ginny
wzięła głęboki oddech. Jeszcze tylko parę kroków. I będzie już po wszystkim. Mogą
jej znienawidzić, nie dbała o to. Chciała jedynie odpocząć i żeby to wszystko
się skończyło.
– Wiesz, że się nie skończy…
Usiadła
naprzeciw swojego najmłodszego brata i Harry’ego. Ręce położyła na swoim
podołku, wykręcając je nerwowo.
– Co
jest? – zapytał Ron.
– Dalej, powiedz mu, że zaatakowałaś
jego ukochaną Hermionę…
Ginny
nie odpowiedziała, tylko popatrzyła po stole Gryffindoru z żałosną miną. Jeżeli
im to wszystko powie, to jej znienawidzą, ale jeśli im nie powie…
– Wyrzuć
to z siebie – powiedział Ron, przyglądając się jej uważnie.
Przez
chwilę się zawahała.
– Muszę
wam coś powiedzieć – bąknęła, starając się za wszelką cenę nie patrzeć na
Harry’ego.
– A co
to takiego? – zapytał Harry.
Ginny
otworzyła usta, ale szybko je zamknęła. Od czego miała zacząć?
– Może od tego jak przez swą naiwność
wypuściłaś obślizgłego gada, by zabijał uczniów?
– No co?
– nalegał Ron.
Ponownie
otworzyła usta, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Harry nachylił się do
nich, szepcząc:
– Czy to
ma coś wspólnego z Komnatą Tajemnic? Widziałaś coś? Coś, co się dziwnie
zachowywało?
Przełknęła
ślinę i już miała odpowiedzieć, kiedy tuż obok nich wyrósł Percy. Ginny
podskoczyła i spojrzała na niego przerażona, po czym zrobiła coś, co
niewątpliwie nie było gryfońskie – najzwyczajniej w życiu uciekła.
Biegła
przez korytarz, przeklinając się w duchu. Było tak blisko… Gdyby nie Percy…
– Cóż, teraz jak to nieudolne wołanie o
pomoc mamy za sobą, wiesz, co masz zrobić, Ginny…
Ginny
przystanęła gwałtownie i poczuła jak w jej oczach zbierają się łzy.
– Nie,
nie zmusisz mnie! Nie zrobię tego!
Poczuła
jak Tom próbuje zawładnąć jej umysłem i usilnie broniła się resztką swojej
świadomości. Przez jej głowę przetoczył się wstrząsający ból, a w jej żyłach
zapłonął żar, od którego krzyknęła. Przed oczami nagle stanęła wizja jej samej,
malującej napis na ścianie, a następnie idącej w kierunku opuszczonej łazienki,
w której otwiera się przejście tworzące duży, podłużny tunel…
Podświadomie
poczuła jak jej nogi się poruszają, jednak ona już nie była w stanie podejmować
żadnych decyzji. Była pasażerem we własnym ciele.
*
JEJ SZKIELET BĘDZIE SPOCZYWAĆ W
KOMNACIE NA WIEKI
Blaise
wpatrywał się w napis.
Ręce
mimowolnie zacisnęły mu się w pięści, a po ciele przebiegł przeszywający
dreszcz.
Czuł,
jakby właśnie się spóźnił.
Był tak
blisko. Dziwne zachowanie Ginny, jej zmienność nastrojów, jej kłótnia z kimś,
kogo nie widział, a w końcu to jej pytanie, niby tak nieznaczące, aczkolwiek
właśnie ono spowodowało, że elementy tej
układanki w końcu wskoczyły na miejsce.
Czy to… też do ciebie wołało?
Wołało.
W chwili, gdy chwycił ten przeklęty dziennik, mimo że na początku to
zignorował, poczuł to. To ciche wołanie, na tyle ciche i niewinne, że zupełnie
o nim zapomniał.
Teraz
jednak pamiętał doskonale, jak coś innego, lecz równie strasznego, nawoływało
go w podobny sposób.
Zwierciadło.
Czymkolwiek
ten dziennik nie był, ewidentnie posiadał ogromną moc. Ponownie się wzdrygnął, zdając
sobie sprawę z grozy całej sytuacji. Przed jego oczami stanęła nieprzytomna
Ginny, jej bezwładne, chłodne ciało… Jej szkielet.
Tuż pod
napisem leżała samotna książka, poniszczona i z powyrywanymi kartkami. Podszedł
i wziął ją w ręce. Był to podręcznik do obrony przed czarną magią. „Ciemne moce: Poradnik samoobrony” –
głosiła okładka. Na pierwszej stronie widniał koślawy podpis Ginny Weasley.
Zupełnie, jakby dziedzic zostawił tę akurat książkę, kpiąc z tego, z jaką
łatwością ciemne moce opanowały tę niewinną dziewczynę.
Musiał
coś zrobić.
Próbował
uspokoić oddech i myśleć racjonalnie.
Wtem
jednak usłyszał zbliżające się kroki. Podskoczył, a książka wypadła mu z rąk. Schował
się prędko za najbliższą kolumnę i wstrzymał oddech, nasłuchując.
Po
chwili dobiegł go zduszony okrzyk należący do profesor McGonagall. A zaraz
potem magicznie zwielokrotniony, odbijający się echem po korytarzach,
komunikat:
– Wszyscy uczniowie mają natychmiast
wrócić do swoich dormitoriów. Natychmiast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz