wtorek, 7 lipca 2020




Rozdział 7. Stracone szanse

Nastał dzień Walentynek, a Gildeory Lockhart uznał, że należy odpowiednio uczcić ten dzień, sprawiając, że w szkole zaroiło się od serduszek, różowego konfetti oraz ponurych krasnoludów mających imitować kupidyny.

Kiedy Blaise wszedł tego dnia na śniadanie, miał wrażenie, że zaraz wypali mu oczy. Na widok wystroju Wielkiej Sali zrobiło mu się niedobrze i aż musiał cofnąć się o parę kroków. Gdy rozejrzał się po twarzach reszty uczniów, u wielu dostrzegł taki sam wyraz zniesmaczenia i zażenowania.

Doprawdy, że też Dumbledore nie mógł znaleźć dosłownie nikogo innego na to stanowisko.

W ponurym nastroju zajął się jedzeniem śniadania, co chwilę odganiając się od różowego konfetti, które wybuchało raz po raz nad ich głowami oraz strzepując serduszka opadające w wolnym tempie na jego ramiona. W pewnym momencie, ku swojemu absolutnemu przerażeniu, dostrzegł jednego z kupidynów zmierzającego w ich stronę. Na całe szczęście stanął on naprzeciwko zdezorientowanego Draco i bez słowa wręczył mu kartkę w kształcie serca. Ślizgon w odpowiedzi uniósł wysoko brwi.

– Tyle wysiłku w tworzenie mrocznego wizerunku – zakpił Blaise, a kącik jego ust uniósł się do góry – a ktoś po prostu wysyła tobie różową, ohydną kartkę, licząc, że go nie zjesz?

Draco spłonął delikatnym rumieńcem i schował kartkę.

– Cóż, co mogę powiedzieć, kochają mnie – odparł nonszalancko. Blaise był w stanie uwierzyć, że dla uwagi Draco sam sobie wysłał walentynkę, jednak rumieniec, który nieudolnie starała się ukryć Pansy, mówił mu co innego.

Kartka Draco poszła jednak w zapomnienie, kiedy późnym popołudniem udawali się na ostatnie tego dnia zajęcia. Gdy szli po schodach, nagle zrobił się duży korek, a z przodu doszły ich odgłosy szamotaniny. Blaise przecisnął się, by zobaczyć, co się dzieje i oto ukazał mu się przekomiczny widok.

Na podłodze, wśród rozsypanych rzeczy ze swojej torby, leżał Harry Potter. Jakby tego było mało, przytrzymywany nogą przez krasnoluda, który właśnie zaczynał grać mu na harfie walentynkę.

Blaise nie mógł powstrzymać wybuchu śmiechu. Reszta Ślizgonów rechotała głośno, wskazując rzucającego się chłopca palcami. Kątem oka zauważył purpurową na twarzy Ginny Weasley, przyglądającą się całemu zdarzeniu z przerażeniem. Chłopak poczuł dziwne ukłucie w żołądku. Zapewne to ona wysłała mu tę durną walentynkę. Głupia Lisica… czy była na tyle ślepa, by dostrzec, że Potter w ogóle nie zwraca na nią uwagi?

Nagle, jakby z oddali, usłyszał drwiący głos Malfoya i odwrócił się w jego stronę. Na jego twarzy widniał paskudny uśmiech, a w rękach trzymał dziennik Pottera, z zamiarem otworzenia go na oczach wszystkich.

Blaise wytrzeszczył oczy, rozpoznając w nim dziennik Ginny. Szybko spojrzał w jej kierunku; dziewczynka była blada jak ściana. Wargi zaciskała tak mocno, że stały się wręcz niezauważalne. Nim jednak sytuacja zdołała się porządnie rozwinąć, Harry w mgnieniu oka rozbroił Malfoya i odebrał swoją własność.

Nie pozostało im nic innego jak rozejść się z powrotem na zajęcia. Malfoy wręcz kipiał ze złości. Kiedy mijali Ginny, nie omieszkał się odezwać, dając upust swojej frustracji:

– Nie sądzę, żeby Potterowi spodobała się twoja walentynka!

Ginny tylko zakryła twarz rękami i pobiegła czym prędzej do klasy, nie mówiąc ani słowa. Blaise wpatrywał się tępo w miejsce, w którym zniknęła, starając się zrozumieć, dlaczego dziennik, o który tak walczyła, znajdował się w rękach Pottera.

 

*

 

Ginny miała wrażenie, że jej głowa zaraz eksploduje. Szybkim krokiem przemierzała korytarze, starając się zebrać myśli.

To nie mogła być prawda.

To musiał być sen.

To się nie działo.

Powtarzała te słowa jak mantrę, jednak nie zmieniały one faktów – Harry Potter miał dziennik Toma Riddle’a, dziennik, w który przelała wszystkie swoje tajemnice i pragnienia. Tajemnice i pragnienia dotyczące w głównej mierze Harry’ego, a gdy tylko chłopiec odkryje właściwości dziennika… wtedy pozna je wszystkie.

Była wściekła na samą siebie. Gdyby tylko nie wyrzucała dziennika do publicznej toalety… Czemu go po prostu gdzieś nie zakopała? Nikt nigdy by go już nie znalazł. Teraz przyszło jej płacić za swoją głupotę. To było o wiele gorsze, niż kiedy przez przypadek jej dziennik zabrał Blaise. Dzięki temu, że poznała jego własne sekrety, miała nad nim przewagę. Poza tym, nie sądziła, żeby Ślizgon domyślił się, jakie moce skrywał dziennik. Co do Harry’ego, nie miała pewności – ten chłopak nie spoczął, dopóki nie poznał danej tajemnicy i musiała przyznać, niesamowicie węszył. Nie mogła nie zauważyć, że razem z Ronem i Hermioną pojawiał się w każdym możliwym miejscu, w którym doszło do napaści. Prowadzili oni własne, małe śledztwo i Ginny obawiała się, że to może kiedyś doprowadzić ich do niemałych kłopotów.

Prawie miesiąc trwało, zanim nadarzyła się odpowiednia okazja do tego, co zamierzała zrobić. Te kilka tygodni wlekło się niemiłosiernie. Miała wrażenie, że już dłużej nie wytrzyma przepełniającej ją niepewności i wręcz popadała w obłęd. Obawiała się ponownego spotkania z dziennikiem – strach chwytał jej gardło, gdy tylko o tym pomyślała. Nie pozostawało jej jednak nic innego, jak zakradnięcie się do dormitorium chłopców i odzyskanie go, a następnie jego dokładne zniszczenie.

Odczekała aż wszyscy chłopcy z drugiego roku wyjdą z pokoju wspólnego i niezauważenie czmychnęła do ich dormitorium. Dopadła do kufra Harry’ego i z zawrotną prędkością zaczęła wyrzucać całą jego zawartość, czując jak adrenalina buzuje jej w żyłach. Dostrzegła jego szatę i wywróciła wszystkie rękawy na lewą stronę; pootwierała szuflady szafki nocnej i wywróciła je dołem do góry, rozsypując wszystko na łóżku. W miarę jak szukała dziennika, czuła narastającą panikę i wściekłość.

Musiał gdzieś tutaj być! Musiała go znaleźć!

Wpadła w dziką furię, nie zważając na to, jaki bałagan po sobie pozostawi. Miała wrażenie, że gdzieś z oddali słyszy chłodny śmiech, który sprawiał, że jej krew w żyłach zapłonęła. Kiedy już z desperacji chciała zabrać się za rzeczy jego współlokatorów, pod łóżkiem dostrzegła małą, czarną książeczkę. Kucnęła i sięgnęła po nią, a w palcach poczuła przyjemne mrowienie. Schowała ją prędko pod swoją szatę i wyszła czym prędzej z dormitorium, zanim ktokolwiek był w stanie ją zauważyć.

Tego samego wieczoru postanowiła, że pozbędzie się dziennika raz na zawsze.

Wiedziała, że powinna to zrobić na samym początku. Nie przewidziała jednak jednej rzeczy –  tego, że Tom będzie się bronił.

Była już w połowie drogi na błonia, gdy w jej głowie rozległ się cichy, męski głos. Podskoczyła, omal się nie przewracając.

– Ginny, och słodka Ginny… Chyba nie myślisz o pozbyciu się swojego przyjaciela?

Dziewczynka stanęła jak wryta.

– Tom? – zapytała drżącym głosem, czując jak miękną jej kolana.

– Oczywiście, że to ja. A teraz powiedz mi, co najstraszniejszego zrobił twój przyjaciel, że zamierzasz zrobić tak okropną rzecz?

– Skąd wiesz, co zamierzam?

– Ależ Ginny… Jestem twoim przyjacielem. Wiem o tobie wszystko.

– Harry… Miał twój dziennik… – wymamrotała, nie będąc w stanie zrobić ani kroku dalej. – Powiedziałeś mu… o mnie?

– Ach, widzisz. Słynnego Harry’ego Pottera obchodziły nieco inne, ciekawsze tematy. Pytał mnie o Komnatę Tajemnic. Nie w głowie mu dziewczyny, kiedy nasz bohater jest zajęty ratowaniem wszechświata…

Ginny odetchnęła z ulgą, mimo że słowa Toma ją zraniły.

– Myślałam, że odszedłeś, Tom – powiedziała, czując jak przebiega ją dreszcz po całej długości kręgosłupa.

– Widzisz, Ginny… Nie odszedłem, nie tak naprawdę. Byłem przy Tobie tak samo jak przedtem, tylko po prostu miałem ważniejsze rzeczy na głowie. Zdradziłaś mi tyle swoich sekretów, przelałaś w strony dziennika tyle swej duszy, że bezpowrotnie związałaś ją z dziennikiem. Teraz już zawsze będziesz z nim związana, pomimo że mogłaś odnieść mylne wrażenie, że się od niego uwolniłaś. Pamiętaj, ja znajdę Cię wszędzie…

W jego głosie czaiło się coś złowrogiego, coś co zmroziło ją do szpiku kości. Przełknęła ślinę i poczuła, że robi się jej słabo; wiedziała, co zaraz nastąpi. Jego macki z powrotem rozgościły się w jej głowie, owijając bezbronny umysł. Zrobiły to z taką łatwością, jakby nigdy jej nie opuściły.

Ponownie była bezsilna, zdana na jego łaskę.

Wydała z siebie jęk, gdy poczuła jak Tom z zadowolonym mruczeniem przejmuje jej ciało. Na drżących nogach wróciła do zamku, a w środku niej coś krzyczało, upierając się, że to nie tak powinno się zakończyć…

Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Otworzyła najbliższą pustą klasę i wtargnęła do środka, szukając kosza na śmieci.

– Ach! Ginny!

Wytrzeszczyła oczy i zobaczyła jak roztargniony Percy próbuje usilnie przygładzić swoją szatę, cały czerwony na twarzy. Zza niego nieśmiało wyglądała Krukonka, w której Ginny rozpoznała jednego z prefektów.

– To jest Penelopa Clearwater, my właśnie… – zaczął się tłumaczyć Percy, po raz pierwszy tak zakłopotany odkąd go znała.

Ginny zbyt przerażona powrotem Toma, nie zwróciła na nich większej uwagi. Czując, jak ponownie biorą ją mdłości, chwyciła kosz i zwymiotowała, a Percy wydał z siebie zduszony okrzyk.

– Na Merlina, Ginny, my nic…

Ale ona już go nie słyszała, bo wybiegła z klasy. Ostatnim, co pamiętała, to droga po schodach na drugie piętro.

 

*

 

– Ta szlama w końcu dostała za swoje – rozległ się zimny głos Draco, który leniwie obierał zielone jabłko, siedząc na wielkim fotelu w pokoju wspólnym Ślizgonów. – Chociaż żałuję, że ta bestia nie załatwiła jej na dobre… A tak mało brakowało…

Blaise przyglądał się tej scenie w milczeniu. Tuż obok Malfoya siedzieli jego goryle, tępo kiwając głowami, a nieco dalej Pansy, która patrzyła na niego z uwielbieniem. Milicenta Bulstrode śmiała się głupkowato, wyglądem i obyciem pasując do Crabbe’a i Goyle’a, jakby była ich dawno zaginioną krewną. Jedynym, kto również nie dał po sobie poznać, że słyszy cokolwiek, był Teodor Nott.

Blaise czuł, że dogadałby się z Nottem, który zawsze ignorował przedstawienia, jakie uwielbiał odstawiać Draco – jednak nie miał pewności, czy to nie jest gra, jaką prowadzi. Czuł, że gdyby zbliżył się do niego za bardzo, mógłby on odkryć o nim coś, co Blaise starał się za wszelką cenę zachować w tajemnicy.

A przekonał się, że zaufanie można mieć jedynie do siebie samego.

Ostatnie ataki wśród uczniów wzbudzały niemałe podniecenie i ekscytację. Ślizgoni byli w głównej mierze czystokrwiści, więc nic im nie groziło. Blaise jednak obawiał się jednej rzeczy – czy jeżeli zaatakują już wszystkich mugolaków, wezmą się za tych, którzy są półkrwi? Co jeśli przeżyje atak, ale ludzie już na zawsze dowiedzą się, kim on jest? W obliczu śmierci wydawało mu się to głupie, ale co za życie będzie miał, jak jego przyjaciele i ich rodziny dowiedzą się o jego pochodzeniu?

– Mówię wam, to tylko kwestia czasu, kiedy poleci stary Dumbledore – oznajmił zadowolony z siebie Draco. – Mój ojciec już zbiera podpisy całej Rady Nadzorczej, myślę, że to stanie się naprawdę szybko.

Rzeczywiście, zaledwie dzień później całą szkołę obiegła wieść, że odwołano dyrektora szkoły, a wraz z nim aresztowano gajowego Hogwartu, który miał podobno stać za atakami na uczniów. Blaise był sceptycznie nastawiony co do takiego obrotu spraw, nie mogąc sobie wyobrazić dobrodusznego olbrzyma, który na dodatek przyjaźnił się z Hermioną o tak makabryczne czyny. Oznaczało to, że prawdziwy dziedzic był wciąż na wolności, a teraz dodatkowo nie było Dumbledore’a. Blaise nie był pewny co do tożsamości dziedzica, jednak wykluczał na pewno trzy podejrzewane o to osoby – Malfoya, Pottera i Hagrida.

Pomimo tak absurdalnie podjętych środków, wszystko zdawało się wrócić do normy. Minął ponad miesiąc od poprzedniego ataku, na dworze rozpoczęło się lato, a nauczyciele nagle oznajmili, że niedługo czekają ich egzaminy. Wokół zapanowała prawie taka sama panika, jakby doszło do kolejnego ataku – wśród dziedzica Slytherina i bestii panoszącej się po zamku, nikomu nawet nie przyszło do głowy, aby powtarzać jakikolwiek materiał.

Profesor McGonagall oznajmiła również jeszcze jedną nowinę – mandragory miały być niedługo gotowe i lada chwila wszyscy spetryfikowani obudzą się i potwierdzą tożsamość osoby, która je zaatakowała.

Malfoy na ową wiadomość prychnął z pogardą i z wściekłością wbił łyżkę do swojej owsianki, zawiedziony takim obrotem spraw. Blaise natomiast spojrzał w kierunku stołu Gryfonów. Dostrzegł Ginny rozmawiającą z Weasleyem i Potterem. Nie przyglądał się jej uważnie od paru dni.

A teraz wydawała się być bardzo zdenerwowana.

Po chwili dołączył do nich ich brat prefekt, na co dziewczynka podskoczyła, po czym błyskawicznie wybiegła z Sali. Blaise zacisnął pięści, starając się być tylko i wyłącznie obserwatorem. Nieznajomi, powtarzał w myślach.

Nagle przed oczami stanął mu tajemniczy dziennik i błyskawicznie zerwał się z miejsca.

Czyżby rozmawiała z Potterem właśnie o nim?

Kiwnął głową w stronę Ślizgonów, oznajmiając im, że idzie się przejść. Nie powinno to wzbudzić ich podejrzeń, bo często udawał się na samotne spacery po błoniach i nikogo to do tej pory nie interesowało. Czasem nawet go kryli, szczególnie teraz, gdy nauczyciele odprowadzali ich praktycznie wszędzie.

Kiedy tylko znalazł się za drzwiami Wielkiej Sali, puścił się biegiem długim korytarzem, mając nadzieję, że w tę samą stronę udała się Ginny. Na jego szczęście, tuż za zakrętem mignęła mu znikająca, ruda grzywa. Przyspieszył kroku i wyjrzał zza rogu – dziewczyna przystanęła i Blaise’owi wydało się, że… że rozmawia sama ze sobą.

  – Nie, nie zmusisz mnie! Nie zrobię tego! – krzyknęła, tupiąc nogą, a po jej twarzy zaczęły płynąć łzy.

Blaise już chciał się ujawnić, jednak w tym samym momencie Ginny gwałtownie ucichła. Odwróciła się sztywno w jego kierunku, a na jej twarzy nie malowała się żadna emocja, pomimo że na policzkach wciąż widoczne były mokre ślady łez. Serce zabiło mu mocno, kiedy udała się w jego kierunku, ale minęła go bez słowa.

– Weasley? – zanim udało mu się powstrzymać, słowa same wypłynęły z jego ust. Ginny odwróciła się w jego stronę, mierząc go nieprzytomnym spojrzeniem.

Po chwili jej wzrok się rozjaśnił, a oczy rozszerzyły.

– Czy to… też do ciebie wołało?

Blaise przyglądał się jej zdezorientowany, usiłując znaleźć jakąś odpowiedź. Gdy jednak ponownie spojrzał prosto w jej oczy, były zasnute szarą mgłą.

Sekundę później zwyczajnie odwróciła się i odeszła.

 

*

 

Ginny miała wrażenie, że jej żołądek zaraz zrobi salto. Jej wargi były już całe sine od podgryzania ich ze stresu, a na wewnętrznych stronach dłoni miała krwiste ślady od wbijanych tam paznokci.

Harry i Ron byli jej ostatnią deską ratunku. Wiedziała, że powinna przyjść do nich o wiele prędzej, ale nie miała w sobie tyle odwagi.

Od tamtego czasu jednak wiele rzeczy się zmieniło. Już nie obchodziło ją, co o niej pomyślą. Jedyne co się liczyło to to, żeby powstrzymać te napaści i pozbyć się Toma.

Sama nie wiedziała, jak to się stało, że znalazła w sobie tyle siły, by chwilowo wyrwać się spod jego kontroli. Możliwe, że miało to związek z tym, że czuła, jakby miała zaraz umrzeć.

A człowiek przed śmiercią niekiedy znajdował nadludzką siłę, by choć ostatni raz zawalczyć.

– Myślisz, że pokochają cię za to, jak wyjawisz im co zrobiłaś z ich najlepszą przyjaciółką?

Ginny wzięła głęboki oddech. Jeszcze tylko parę kroków. I będzie już po wszystkim. Mogą jej znienawidzić, nie dbała o to. Chciała jedynie odpocząć i żeby to wszystko się skończyło.

– Wiesz, że się nie skończy…

Usiadła naprzeciw swojego najmłodszego brata i Harry’ego. Ręce położyła na swoim podołku, wykręcając je nerwowo.

– Co jest? – zapytał Ron. 

– Dalej, powiedz mu, że zaatakowałaś jego ukochaną Hermionę…

Ginny nie odpowiedziała, tylko popatrzyła po stole Gryffindoru z żałosną miną. Jeżeli im to wszystko powie, to jej znienawidzą, ale jeśli im nie powie…

– Wyrzuć to z siebie – powiedział Ron, przyglądając się jej uważnie.

Przez chwilę się zawahała.

– Muszę wam coś powiedzieć – bąknęła, starając się za wszelką cenę nie patrzeć na Harry’ego.

– A co to takiego? – zapytał Harry.

Ginny otworzyła usta, ale szybko je zamknęła. Od czego miała zacząć?

– Może od tego jak przez swą naiwność wypuściłaś obślizgłego gada, by zabijał uczniów?

– No co? – nalegał Ron.

Ponownie otworzyła usta, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Harry nachylił się do nich, szepcząc:

– Czy to ma coś wspólnego z Komnatą Tajemnic? Widziałaś coś? Coś, co się dziwnie zachowywało?

Przełknęła ślinę i już miała odpowiedzieć, kiedy tuż obok nich wyrósł Percy. Ginny podskoczyła i spojrzała na niego przerażona, po czym zrobiła coś, co niewątpliwie nie było gryfońskie – najzwyczajniej w życiu uciekła.

Biegła przez korytarz, przeklinając się w duchu. Było tak blisko… Gdyby nie Percy…

– Cóż, teraz jak to nieudolne wołanie o pomoc mamy za sobą, wiesz, co masz zrobić, Ginny…

Ginny przystanęła gwałtownie i poczuła jak w jej oczach zbierają się łzy.

– Nie, nie zmusisz mnie! Nie zrobię tego!

Poczuła jak Tom próbuje zawładnąć jej umysłem i usilnie broniła się resztką swojej świadomości. Przez jej głowę przetoczył się wstrząsający ból, a w jej żyłach zapłonął żar, od którego krzyknęła. Przed oczami nagle stanęła wizja jej samej, malującej napis na ścianie, a następnie idącej w kierunku opuszczonej łazienki, w której otwiera się przejście tworzące duży, podłużny tunel…

Podświadomie poczuła jak jej nogi się poruszają, jednak ona już nie była w stanie podejmować żadnych decyzji. Była pasażerem we własnym ciele.

 

*

 

JEJ SZKIELET BĘDZIE SPOCZYWAĆ W KOMNACIE NA WIEKI

 

Blaise wpatrywał się w napis.

Ręce mimowolnie zacisnęły mu się w pięści, a po ciele przebiegł przeszywający dreszcz.

Czuł, jakby właśnie się spóźnił.

Był tak blisko. Dziwne zachowanie Ginny, jej zmienność nastrojów, jej kłótnia z kimś, kogo nie widział, a w końcu to jej pytanie, niby tak nieznaczące, aczkolwiek właśnie ono spowodowało, że  elementy tej układanki w końcu wskoczyły na miejsce.

Czy to… też do ciebie wołało?

Wołało. W chwili, gdy chwycił ten przeklęty dziennik, mimo że na początku to zignorował, poczuł to. To ciche wołanie, na tyle ciche i niewinne, że zupełnie o nim zapomniał.

Teraz jednak pamiętał doskonale, jak coś innego, lecz równie strasznego, nawoływało go w podobny sposób.

Zwierciadło.

Czymkolwiek ten dziennik nie był, ewidentnie posiadał ogromną moc. Ponownie się wzdrygnął, zdając sobie sprawę z grozy całej sytuacji. Przed jego oczami stanęła nieprzytomna Ginny, jej bezwładne, chłodne ciało… Jej szkielet.

Tuż pod napisem leżała samotna książka, poniszczona i z powyrywanymi kartkami. Podszedł i wziął ją w ręce. Był to podręcznik do obrony przed czarną magią. „Ciemne moce: Poradnik samoobrony” – głosiła okładka. Na pierwszej stronie widniał koślawy podpis Ginny Weasley. Zupełnie, jakby dziedzic zostawił tę akurat książkę, kpiąc z tego, z jaką łatwością ciemne moce opanowały tę niewinną dziewczynę.

Musiał coś zrobić.

Próbował uspokoić oddech i myśleć racjonalnie.

Wtem jednak usłyszał zbliżające się kroki. Podskoczył, a książka wypadła mu z rąk. Schował się prędko za najbliższą kolumnę i wstrzymał oddech, nasłuchując.

Po chwili dobiegł go zduszony okrzyk należący do profesor McGonagall. A zaraz potem magicznie zwielokrotniony, odbijający się echem po korytarzach, komunikat:

– Wszyscy uczniowie mają natychmiast wrócić do swoich dormitoriów. Natychmiast.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

OBSERWATORZY